Autor: Anna Wróblewska Data dodania: 2007-07-24 00:31:17 Wyświetlenia: 3867
Pułapka
„Czy to ja śnię, że jestem motylem,
czy to motyl śni, że jest mną...”
Tabakus otworzył oczy. Niczego nie widział, otaczała go ciemność. Niczego również nie słyszał. Ale coś czuł. Nozdrza mężczyzny wraz z powietrzem wciągały cierpki zapach. Poznał smród potu, krwi i fekaliów. Fetor stawał się nie do opisania, w dodatku w głowie strasznie mu huczało. Próbował zakryć twarz rękawem kurty, ale powstrzymały go więzy. Był skrępowany. Ręce miał związane sznurem za plecami, który z kolei był przywiązany do zimnej i żelaznej obręczy, przymocowanej do ściany na kształt kołatki do drzwi. Poszarpał się chwilę, ale niczego nie wskórał. Zrezygnowany postanowił przespać się, zwiesił głowę i zamknął oczy. Próbował przypomnieć sobie skąd się tutaj wziął, ale nie pamiętał niczego, co się stało przed tym, nim się tu znalazł. Jednak jego położenie nie dawało mu spokoju. Nie czuję wiatru – pomyślał, więc prawdopodobnie znajduję się w pomieszczeniu. Jak dużym? – pytał sam siebie.
– Heeeeej – wrzasnął znienacka – jest tu kto?
10 na 8 kroków zmierzył na oko. Nad wymiarami komnaty myślał nie dłużej niż dwa zamachy mieczem, bo z rachowania wyrwał go szmer dochodzący z przeciwległego boku sali. Skulił się i oczekiwał na cios. Ale ten nie nastąpił. Wytężył słuch, odwracając głowę w tamtym kierunku. W ciemnościach usłyszał bełkot. Do cholery coś mi to przypomina, pytał sam siebie, no jasne, jaki ze mnie głupiec, przecież to khazalid – krasnoludzie gadanie.
– Psia jucha, coś ty za jeden i co tu robimy? – podejrzliwie przesłuchiwał w reikspielu sprawca zamieszania.
– Nie dane mi tego wiedzieć? – odpowiedział pytaniem na pytanie człowiek.
– Pomrzemy tu z głodu na Morra.
– Panie, widzisz jakieś wyjście?
– Jamri mnie zwą, w takiej ciemnicy niczego nie widzę, choćby jaka iskra, to bym ujrzał – wyjaśnił krasnolud zanim Tabakus zdążył pozazdrościć współwięźniowi widzenia w ciemnościach.
– Tabakus Gotfryd de Troirse z Aldorfu, w trzecim pokoleniu z Aldorfu, wcześniej moja familia pochodziła z dalszych stron, stąd moje egzotyczne imię... a zresztą... Jamri możesz się ruszać?
– Jakbym mógł już bym ci kości porachował za głupie pytanie.
– Ciiiii, słyszysz? – zastygli w nasłuchiwaniu.
Gdzieś pomiędzy nimi, po prawej stronie człowieka, a lewej krasnoluda coś się poruszyło.
– Kto tam?! – wrzasnął Jamri.
Odpowiedziała im cisza.
– Kto tam? – powtórzył za krasnoludem Tabakus.
I znów nie doczekali się odpowiedzi. Za to szarpanie wzmogło się.
– Tam ktoś jest.
– Ktoś lub coś – dodał człowiek.
– Myślisz, że zwierz?
– Na nasze szczęście przywiązany.
– Do kurwy nędzy, jak się zerwie, zagryzie nas.
– Módl się o wytrzymałość sznura.
– Uwolnij mnie stąd! – nie wytrzymał krasnolud i począł tarzać się, w miarę możliwości, po posadzce.
Tabakus słuchając sapania towarzysza postanowił trochę odpocząć, zwłaszcza, że pękała mu głowa. Musiał nieźle oberwać nim znalazł się w tym pomieszczeniu. Również Jamri pojął, że nie wygra z pętami i uspokoił się. Po czasie potrzebnym na odmówienie modlitwy do Sigmara obydwaj usłyszeli głuchy odgłos. Stwór pomiędzy nimi wyplątał się.
– Sznur upadł. – szepnął człowiek i zamarł w oczekiwaniu tego, co miało nastapić.
Przez chwilę nic się nie działo. Później usłyszał wrzask krasnoluda:
– Nie dotykaj mnie! Niech to mnie nie dotyka!
Nastała cisza.
– Co się dzieje?! Jamri co się dzieje – panikował człowiek.
Powoli nabierał pewności, że życie krasnoluda dobiegło końca, a teraz nastał też kres i jego dni. W myślach powtarzał słowa modlitwy do boga śmierci i władcy podziemnego świata. Począł obiecywać jaką ofiarę złoży mu jeśli się z tego wywinie.
– Grzbiet mi już zgarbiał. Najwyższa pora rozprostować kości. – zawołał krasnolud wprawiając współwięźnia w osłupienie.
– Jamri?
– Cha, cha, człeku, słodko smakuje wolność z rąk halflinga-włamywacza.
Tabakus nabrał pewności, że krasnolud oszalał. Zaklął siarczyście. Usłyszał odgłos łupnięcia o ścianę. Odruchowo, już któryś raz z kolei dzisiaj, skulił się.
– Skurwysyński mur, idziemy do ciebie – sapał starorasowiec.
– My?!
– Ja i halfling – wymamrotał tuż przy jego uchu.
Ktoś rozciął sznur. Mężczyzna był wolny.
– Pan Tabakus, halfling Niemowa – krasnolud przedstawił nowego kamrata aldorfczykowi, celując po ciemku jedną dłonią w drugą.
– I oto nasz potwór, witaj – rzekł mężczyzna przeszukując, kieszenie, ale ku swojemu zdziwieniu nie znalazł w nim suszonych liści do palenia, a tylko hubkę i krzesiwo.
Stuknął kamieniem o kamień. Parę iskier nie oświetliło pomieszczenia na tyle, aby mógł coś zobaczyć. Ale dla krasnoluda i niemowy było ich wystarczająco wiele, żeby co nieco zorientować się w sytuacji.
– Rozpalmy ognisko – raźnie zaproponował Jamri.
– Stuknij się w swoją krasnoludzką głowę, przecież udusimy się od dymu.
– Nim pomrzemy zobaczymy jak wydostać się stąd.
Towarzysze celi uznali pomysł oświetlenia sali za dobry.
– Nie mamy rozpałki. Chwila, a twoja broda?
– Psi synu, to moja duma od 79 lat, wara od niej – zirytował się.
Rozpoczeli poszukiwania. Na klęczkach i z wyciągniętymi przed siebie rękami, na oślep przeszukiwali posadzkę.
– Na bogów, tu ktoś leży!
– Gdzie?
– Tu, naprzeciw halflingowej obręczy... zmacałem głowę... to człowiek... tfu długouchy, to elf... – przytknął ucho do jego piersi – jest nieprzytomny... ale z nas zbieranina.
– Wszystkie rasy.
– Wszystkie.
– Tyle jego co se pośpi. Przeklęte elfy, tylko kłopot, żadnego pożytku – mruczał krasnolud cucąc nowego, ale tamten nie podnosił się.
Jamri wyjął z kieszeni nóż i rozciął sznur.
– Winniśmy rozpalić ogień – rzekł. Obaczymy co z pięknoduchem, a może i jakie wyjście się znajdzie.
– Ciekawe kto nas tu tak zmyślnie poumieszczał. Kurta moja mokra, pozostaje twoja sucha, długa, łatwopalna broda – przekonywał.
– Wara rzekłem, słowa nie zmienię.
Krasnolud trafił ręką na strzały.
– Ha! Mam. Pióra dobrze się kopcą – rzucił w kierunku Tabakusa własnością elfa.
Wkrótce niewielkie źródło światła rozproszyło mrok dla dwóch ras, a dla trzeciej nie. Człowiek widział nie dalej jak na parę cali wokół ognia.
– Nie do wiary, nigdzie śladu drzwi czy okna. Którędy nas wniesiono?
– Górą?
– Nie. W sklepieniu nie widzę luk. Zaraz, zaraz, obstukajmy ściany.
Jamri sięgnął po topór, który zazwyczaj trzymał za pasem, ale szukając broni poklepał się tylko po brzuchu.
– Ukradli mi go, ukradli mi go – wrzeszczał jak opętany pełzając na czworakach po posadzce w poszukiwaniu prastarego rodowego topora – Niech tylko dowiem się kto, nie daruję tej zniewagi.
Halfling i człowiek patrzyli na niego zaskoczeni. Krasnolud niczego im nie tłumacząc zabrał się za obstukiwanie ścian i szukanie słabych miejsc. Wciąż nie mając całkowitego zaufania do pozostałych, przezornie wolał nie zdradzać braku broni.
– Poradzę sobie bez, nie na darmom z górniczego rodu – wycedził przez zęby uderzając trzonkiem noża w mur.
Głuche dzwięki rozchodziły się po sali. Po chwili usłyszeli jeden inny.
– Odezwało się pięć wieków tradycji. Jesteśmy w domu! – krzyknął uradowany i zaczął zawzięcie kopać, rozsypując wszędzie piach.
Tabakus dołączył do towarzysza. Pod palcami chrubotał wilgotny piach. Jeszcze jedno zamachnięcie i przekopali się. Odgarnęli ziemię i zaczęli przeciskać się przez dziurę. Krasnolud wgramolił się pierwszy. Sunął wzdłuż ściany i wkrótce z powrotem zmacał dziurę.
– O w mordę, taka sama izba – zdziwił się – nie ma wyjścia – przysiadł załamany – Rozum mi się miesza.
– Opamiętaj się Jamri.
– Niech mnie ktoś pociągnie za brodę, bo chyba śnię.
– A co z tamtym? – człowiek próbował odwrócić uwagę krasnoluda.
Słowom towarzyszył ruch głowy w kierunku dziury, nic nie znaczący, bo nikt nie mógł tego gestu spostrzec, a tym bardziej ujrzeć leżącego w sąsiedniej komnacie elfa.
– Wnieśmy go tu.
– Włamywaczu, przyciągnij długouchego – rozkazał człowiek, a sam rozpoczął przenosiny prowizorycznego ogniska do nowoodkrytego pomieszczenia.
Halfling próbował wciągnąć elfa do dziury, ale nie sposób było to zrobić w pojedynkę. Podbiegł do krasnoluda i poklepał go po ramieniu. Tamten zrozumiał i poszedł na pomoc niemowie. Żelazny hełm elfa stuknął o coś twardego. Krasnolud cofnął się, aby sprawdzić przyczynę dźwięku. Pogrzebał w ziemi i wyciągnął zakurzoną szkatułkę. Otrzepał ją z piachu i otworzył. Ku jego zdziwieniu w środku był tylko zwinięty w rulon pergamin. Umiejętność czytania była mu obca, podał więc zwój Tabakusowi. Mężczyzna rozwinął pergamin i aż go cofnęło. Rozpoznał swoje pismo. Skąd u licha?! – pomyślał. Przeczytał uważnie:
Do samego siebie
Poznawszy zamiary maga Nellora, pragnę uprzedzić rozwój wypadków
i przewidzieć przyszłość, odkrywając przeszłość.
Znalazłem się, a właściwie znaleźliśmy się,
bo było nas trzech, w pułapce po raz pierwszy trzy dni temu.
Wydostałem się tylko ja. Długo by opowiadać jak do tego doszło.
Teraz, gdy to czytam najważniejsze jest dla mnie to,
że niczego nie pamiętając muszę uwierzyć sam sobie.
Mógłbym powołać się na historię mojego żywota
i podać parę pikantnych szczegółów ciała baronowej Krieghar
lub rzucić niejedną ploteczkę z sypialni imperatora,
ale nie ma na to czasu. Musimy wydostać się stąd,
zgodnie z układem z czarownikiem,
do zachodu słońca, inaczej pomieszenia zaleje woda
wylewająca się z otworów w suficie.
Powtarzam MUSIMY, bowiem nikt z drużyny nie może zginąć.
Dlatego podaję wskazówki jak znaleźć wyjście:
należy ocucić elfa i przekonać go,
aby celnym rzutem hełmem wcisnął przycisk
znajdujący się suficie drugiej sali i otwierający tajemne przejście.
Poczekajmy, aż izbę zaleje woda,
wtedy z łatwością wydostaniemy się.
Po wygramoleniu się jesteśmy,
zgodnie z tym, co obiecał Nellor, wolni.
Powodzenia, Tabakus Gotfryd de Troirse
– Co to? Co to? – dopytywał się brodacz.
– Ot głupota: list miłosny – skłamał Tabakus.
– Tutaj?
– A czemu by nie? Może to miejsce schadzek śmietanki aldorfskiej? – zażartował i szybko schował zwój – nie czas na pogaduchy – ponaglił – poszukajmy wyjścia. Gdy wszyscy zajęli się szukaniem wyjścia z kolejnej celi, człowiek klepał elfa po twarzy starając się go ocucić. Jednak ten wciąż leżał nieprzytomny i nic sobie nie robił z powagi sytuacji.
– Tu nie ma żadnego wyjścia – zauważył Jamri
– Może trzeba szukać wyżej – podpowiadał Tabakus – Podsadzę halflinga niech poświeci pod sufitem.
Niemowa oderwał materiał ze swojej kurty i umieścił ją w hełmie pożyczonym od krasnoluda. Podpalił materiał. Stworzył prowizoryczny kaganek, którym, po wgramoleniu się na ramiona człowieka oświetlił sklepienie sali. Oprócz małego wybrzuszenia na środku sufitu nie ujrzeli niczego.
– Nic – stwierdził krasnolud.
– A tamten przycisk?
– Przycisk? Jaki znów przycisk? Nie widzę żadnego wydumanego przycisku.
– To wybrzuszenie na środku.
– Kiepska robota murarzy.
Człowiek zdjął but i rzucił nim. Ale nie trafił. Ponowił próbę i znów nic. Po piętnastu minutach celowania i niezliczonych ironicznych spojrzeniach Jamriego but łupnął w wybrzuszenie, ale widocznie był za lekki, bo nie zdołał wcisnąć przycisku. Tabakus wyrzucił popiół z hełmu krasnoluda i znów rozpaczliwie rzucał w sklepienie.
– To jedyna szansa by nas stąd uwolnić – tłumaczył brodaczowi, który nie skakał z radości widząc jak poniewierają część jego uzbrojenia.
Jamri nic nie odpowiedział, tylko położył się w kącie i przymknął oczy. Aldorfczyk bezskutecznie starał się realizować polecenia listu do samego siebie.
Kwadrans później krasnoluda obudziła woda płynąca ciurkiem po ścianie. Początkowo ucieszył się i łapczywie ją pił, męczyło go od dłuższego czasu pragnienie. Później poinformował towarzyszy. Tabakus wygladał na przerażonego. Zaczął wlewać wodę do hełmu i niczym w wiaderku przenosić ją w kierunku elfa, po czym wylewał ją prosto na nieprzytomnego. Po paru próbach elf zakrztusił się i ocknął. Długo trwało wyjaśnianie ich położenia, jeszcze dłużej namówienie go do celnego rzutu w przycisk. Woda sięgała już po pachy, gdy elf trafił w przycisk tak silnie i celnie, że go wcisnął. Zachrzęściło.Tuż nad sufitem otworzyło się przejście, widocznie dłuższy tunel, bo nie padły do sali promienie słońca, a może wprost przeciwnie, krótki, tyle, że mogła być bezksiężycowa, ciemna noc. Poczekali, zgodnie z zaleceniem, aż na tyle zaleje komnatę, aby mogli bez trudu wypłynąć do korytarza.
Tunel nie był długi, ale dwa razy zakręcał. Wyszli na zewnątrz i przez moment oślepiło ich światło słońca. Kiedy oczy nawykły do jasności dnia Tabakus po raz pierwszy mógł przyjrzeć się twarzom uwolnionych. Krasnolud robił wrażenie jeszcze młodego, mógł mieć nie więcej niż 100 lat. Policzki, jak na starorasowca przystało, zdrowo się rumieniły, a rude włosy i miedziana broda opadały lekko falując. Halfling niczym się nie wyróżniał. Rysy elfa były szlachetne, ale on sam wciąż zdawał się być gdzieś poza, krótko mówiąc wyglądał na nieprzytomnego
Tabakus rozpoznał okolicę, czym zdziwił sam siebie, bo nie podejrzewał, że ma tak dobrą orientację w leśnym terenie. Uznał, że wyruszy w kierunku Aldorfu. Pozostali mieli inne plany, więc samotnie przedzierał się przez gęsty las, a ponieważ nie był do tego przyzwyczajony, więc co i rusz potykał się o korzenie lub zawadzał głową o konary, hałasując przy tym co niemiara. W końcu dotarł do leśnego traktu i poczuł się trochę pewniej. Prawdę mówiąc nie całkiem słusznie. Teraz był widoczny jak na dłoni.
Po trzech godzinach marszu poczęło szarzeć. Wiedział, że nie zostało mu więcej niż dwie godziny drogi do stolicy. Uznał za głupotę chodzące mu po głowie rozbicie obozu i przeczekanie nocy. Las nie wzbudzał zaufania wędrowca. Przyspieszył kroku, choć był już porządnie zmęczony. Myślał tylko o tym, aby spędzić resztę nocy w swoim łóżku, a rankiem przypomnieć sobie skąd się do licha wziął w tamtej celi.
Z zadumy wyrwał go krzyk mającej daleko przed nim postaci.
– Tabakusie! – nieznajomy wołał go po imieniu.
– Znamy się?! – odkrzyknął.
– To ja, Nellor – zawołał, podchodząc coraz bliżej.
– Co ze mną zrobiłeś? – zapytał Tabakus, kiedy podeszli już do siebie.
– Dałem ci eliksir zapomnienia.
– Ale po co, wytłumacz mi! – krzyczał, szarpiąc poły płaszcza czarodzieja, który zwinnym ruchem wydostał się z rąk wzburzonego człowieka i rozpłynął się w powietrzu.
Tabakus rozejrzał się. Mag stał kilkanaście metrów za nim.
– Wszystko ci wytłumaczę. Uspokój się. Pamiętasz bitwę na wzgórzu z wojskami chaosu?
Przytaknął. Jak przez mgłę przypominał sobie walkę ze zwierzoludźmi i potworami od widoku których, nawet najbardziej doświadczonym, włos jeżył się na głowie.
– Walczyliśmy ramię w ramię Tabakusie. Byłeś jednym z najdzielniejszych czarodziejów. Moim przyjacielem. Jednak magia jest jak zmienna kochanka, raz słodka i przemiła innym razem zdradziecka i okrutna... poznałeś siłę czarów przyjacielu. Stawałem na głowie, aby cię wyleczyć. Na nic – zmieszało ci umysł. W końcu zdesperowany porwałem cię i podałem napój zapomnienia. Myślałem, że może wtedy...
– To nie może być prawda, nie wierze ci kłamco, ty wierutny łgarzu.
Tabakus zerwał się z miejsca i biegł co sił w stronę Aldorfu. Dziwił się, że nikt go nie goni. Po pół godzinie był tak wyczerpany, że zwolnił, potem jeszcze bardziej, wreszcie ledwo się wlókł zmuszając się by podnosić nogi.
Nocą doszedł do bram miasta. Był znany, więc wpuścili go bez trudu. Ostatkiem sił wdrapał się na swoją wieżę i padł na łóżko. Zdążył jeszcze pomyśleć, że za grosz nie wierzy czarodziejowi i rano powie o nim komu trzeba i zasnął.
Tabakus otworzył oczy. Niczego nie widział, otaczała go ciemność. Niczego również nie słyszał. Ale coś czuł. Nozdrza mężczyzny wraz z powietrzem wciągały cierpki zapach. Poznał smród potu, krwi i fekaliów. Fetor stawał się nie do opisania, w dodatku w głowie strasznie mu huczało. Nie próbował zakryć twarzy rękawem kurty, wiedział, że powstrzymają go więzy.
– Jest tu kto? – poznał głos Nellora.
– Bogowie... ja nie rozumiem... nic nie rozumiem... bogowie – jąkał się mężczyzna – byłem wolny... nie rozumiem...
– Jesteś w pułapce swojego obłędu Tabakusie. Nigdy się stąd nie wydostaniesz – z rezygnacją zawołał mag – Przeklęty niech będzie Morr, bóg twego obłąkańczego snu.
– Jakiego snu? Jakiego znowu obłąkańczego snu?! – stracił panowanie nad sobą.
– Nie rozumiesz? Wytłumaczę ci: wszystko co się dzieje, dzieje się tylko w twojej głowie. Nigdzie indziej tylko w twoim oszalałym umyśle.