W dzisiejszych czasach wiele rzeczy szybko traci na popularności. Zdarzają się oczywiście wyjątki. Takimi z pewnością są seriale, które pomimo piątego, szóstego czy nawet dziesiątego sezonu, wciąż nie tracą na świeżości, a tym bardziej na wynikach oglądalności. Są to też filmy pełnometrażowe, które po dwudziestu latach wciąż ściągają do kin tłumy. Mamy również cykle powieści, stale zyskujące na sławie. Na koniec możemy wymienić najmłodszą część składową kultury masowej – gry komputerowe. Wśród nich jest jeden tytuł, wobec którego nikt nie pozostaje obojętny – Grand Theft Auto. Młodzi gracze go uwielbiają, ich rodzice zaciekle walczą z jego twórcami.
Od paru lat pozycja ta znajduje się w centrum jeszcze jednego konfliktu – konsolowców z pecetowcami. Pierwsi czują się lepsi, bo zawsze dostają najnowsze dziecko Rockstar przed swoimi przeciwnikami. Drudzy czekają cierpliwie i chełpią się lepszą grafiką czy licznymi modami. Należę do szczęśliwców, którym dane jest posiadać oba wydania GTA IV, a oto moja opinia na ich temat.
„Czwórka” serwuje graczom powrót do korzeni serii, czyli Liberty City – pierwszej metropolii, jaką dane nam było terroryzować. Miasto zmieniło się nie tylko pod względem wizualnym. Włoskie rodziny mafijne odrobinę podupadły, a coraz większa część nielegalnych działalności przypadła imigrantom z Europy Wschodniej. Główny bohater jest jednym z nich. Na imię mu Niko Bellic i ucieka do Stanów z wyniszczonej przez wojnę rodzinnej Serbii. Pozostawia w niej potężnych wrogów i wojenne tragedie. Do osiedlenia się w LC skłonił go kuzyn Roman, kusząc naszego alter ego bajkami o wielkich pieniądzach, amerykańskich biustach i szybkich samochodach. Na miejscu okazuje się, że sytuacja jest zgoła odmienna. Roman prowadzi słabo prosperującą firmę taksówkarską, jest zadłużony po uszy, a jego życiowa miłość woli sypiać z podstarzałym, rosyjskim gangsterem. Fabuła rozwija się dynamicznie i z iście filmowym rozmachem – mnóstwo w niej zdrady, krwi, łez i przeróżnych zwrotów akcji.
Jeśli chodzi o repertuar misji, które przyjdzie nam wykonywać, to autorzy nie mogli wprowadzić jakiś gigantycznych innowacji, bo w poprzednich częściach GTA widzieliśmy już wszystko. Dano nam więc do dyspozycji standardową kombinację strzelanin, bójek, wyścigów i pościgów. Niektóre z nich próbują nas zaskoczyć, jak na przykład zadanie, w którym kierujemy śmieciarką, zbierając ze śmietników worki z diamentami. Są jeszcze questy, w których nasze decyzje mają bezpośredni wpływ na dalsze losy wątku fabularnego. Właśnie te misje są jedną z głównych nowości w GTA IV. Co jakiś czas pojawiają się postacie, które ktoś zleca nam zabić. Można wykonać zadanie albo pomóc im uciec. W tym drugim przypadku zwykle wracają one w późniejszym etapie rozgrywki, aby zlecić nam dodatkowe prace. Czasem wybór jest naprawdę trudny. Kluczowym aspektem tej nowości w serii jest to, że sprawdza się ona w stu procentach. Gracz naprawdę zastanawia się, jaką decyzję podjąć. Kiedy natomiast już coś zrobi, ma się ochotę przejść daną misję jeszcze raz, żeby poznać konsekwencje alternatywnych wyborów.
Zlikwidowano zadania paramedic i firefighter, a policyjne pościgi za przestępcami przeszły spore modyfikacje. Teraz po kradzieży radiowozu włączamy znajdujący się w nim komputer i wybieramy z listy rzezimieszków tego, którego chcemy wyeliminować. Przy każdym jasno określony jest typ zadania – czy to pościg samochodowy, strzelanina z grupą przestępców, czy uciekający na piechotę uzbrojony osobnik. Drugim rodzajem zadań, dostępnych poprzez policyjne kartoteki są tzw. Most Wanted. Każda z trzech wysp posiada listę 10 najgroźniejszych kryminalistów, wraz z wykazem ich wykroczeń oraz zdjęciami. Za te zabójstwa otrzymujemy już nie tylko procenty w statystykach, ale także pokaźne sumy pieniężne. Powracają Unique Stunt Jumps oraz morderstwa zlecane przez tajemniczy głos z budki telefonicznej. Popularne paczki poukrywane w bocznych alejkach miast, zastąpione zostały przez 200 gołębi, które musimy zabić. Niko może również zarabiać na kradzieżach samochodów i ulicznych wyścigach. Obie kategorie zadań otrzymujemy po wykonaniu telefonu do odpowiedniej osoby. Tutaj właśnie przejawia się druga, znacząca nowość. Nasz bohater może używać komórki nie tylko do odbierania połączeń czy smsów, ale także do dzwonienia. Aparaty można konfigurować, ściągając nowe dzwonki lub tapety z Internetu. Dostęp do niego mamy poprzez komputery w mieszkaniach lub kawiarenkach internetowych. Możemy tam także poczytać wiadomości czy poszperać po stronach, parodiujących znane serwisy jak YouTube (ElectricTit) czy MySpace (MyRoom).
Sieć jest także źródłem nowych znajomości. Znajdziemy tam kilka niewiast, które chętnie spędzą wieczór z serbskim gangsterem. Możemy spotkać się także z kilkoma postaciami poznanymi podczas wykonywania zwykłych misji. Są to kuzyn Roman, palący olbrzymie ilości marihuany Jacob, uzależniony od sterydów Brucie, czarny gangster Dwayne i Packie, który wraz z kilkoma braćmi stara się odbudować potęgę irlandzkiej mafii w Liberty. Jak widać, przyjaciele Nika są dosyć oryginalnymi osobnikami, dlatego warto wybrać się z nimi na bilard lub kręgle tylko po to, by posłuchać prześmiesznych dialogów. Samo Liberty City jest olbrzymie i wydaje mi się, że nie dane nam było nigdy w historii gier odwiedzić tak dopracowanego miasta. Każda z dzielnic ma charakterystyczny klimat i rodzaj zabudowy. Przechodnie nie są już identyczni, każdy z nich zdaje się być odrębną osobą.
System reprezentujący zainteresowanie władz naszą osobą przeszedł kosmetyczne zmiany. Nie znajdziemy już łapówek, które po podniesieniu likwidują jedna gwiazdkę z sześciostopniowej skali Wanted. Teraz na radarze pojawia się wielki, pulsujący okrąg, który symbolizuje obecność policji. Aby uciec, trzeba się z niego wydostać i przez pewien czas ukryć przed poszukującymi nas patrolami. Liczbowe statystyki życia i pancerza zostały zastąpione paskami, które bardzo szybko znikają, jeśli znajdziemy się pod ostrzałem. Poziom trudności odrobinę wzrósł, ale na pomoc idzie nam nowy system ukrywania się za przeszkodami. Jest on czasami irytujący, ze względu na ‘w pewnym sensie’ losowo wybierane pozycje. Czasem zamiast ukryć się za skrzynką, Niko kuca przy jej boku, tym samym całkowicie się odsłaniając.
Gra posiada również bardzo rozbudowaną fizykę. Ciała realistycznie spadają z wysokości, po uderzeniu w inne auto z dużą prędkością, kierowca wypada przez przednią szybę, a drobne przedmioty bardzo ładnie fruną w dal, gdy w ich pobliżu coś wybucha. Dziwną decyzją jest natomiast zamontowanie miękkiego zawieszenia we wszystkich autach. Czasem wygląda to po prostu nierealistycznie. W Liberty nie uświadczymy już siłowni, a ilość ciuchów, zalegających na sklepowych półkach została znacząco zredukowana. Nie jest to jednak odczuwalne, bo ubrania są ciekawe i różnorodne. Niko umie co prawda pływać, ale nie jest w stanie nurkować. Usprawiedliwia go fakt, że woda w LC nie należy do najczystszych, a konsystencją przypomina bardziej krupnik niż ocean (uroki wielkich miast). Strzelanie podczas jazdy jest usprawnione, teraz można już dokładnie celować, a nie jedynie marnować amunicję, salwami na ślepo. Miłym, drobnym dodatkiem jest możliwość korzystania z taksówek, które szybko dowiozą nas w każdy wskazany punkt.
Jest jeszcze jedna rzecz, która wyróżnia czwórkę od poprzedniczek. Chodzi tutaj o edytor filmowy, dostępny jedynie dla wersji komputerowej. Pozwala on na szeroki wachlarz modyfikacji nagranych podczas rozgrywki replayów. Szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać wysypu filmików na YouTube, bo potencjał tego narzędzia jest olbrzymi.
Oprawa audiowizualna jest bardzo dobra. Aktorzy, którym zlecono podkładanie głosów, spisali się na medal. Podziw budzi szczególnie poziom odgrywania wrogich postaci. Budzą one naprawdę negatywne emocje. Zemsta w ostatnich rozdziałach fabuły jest nie tylko kwestią osobistą dla Bellica, ale również dla gracza. Soundtrack powala. Mamy do dyspozycji mnóstwo stacji z przeróżnymi rodzajami muzyki – od jazzu, przez rock, po hip hop. Każde radio serwuje nam muzykę z najwyższej półki. Usłyszeć można w nich kawałki ikon światowej muzyki takich jak Black Sabbath czy Genesis, ale także wielu wykonawców nie znanych szerszym gronom odbiorców, acz równie biegłych w swoim rzemiośle.
Pora przyjrzeć się oprawie graficznej. Tutaj właśnie występuje główna różnica pomiędzy wersją konsolową, a komputerową. Ta pierwsza prezentuje się dobrze, a przede wszystkim jest znaczącym krokiem naprzód względem San Andreas, czy którejkolwiek części z cyklu Stories. Zgodnie z tradycją, wersja na PC była opóźniona ze względu na prace, polegające na podwyższeniu możliwości engine’u. Osobiście nie widzę wielkich różnic w grafice. Owszem, tekstury posiadają wyższą rozdzielczość, ale ogólne wrażenie nie jest na tyle lepsze, by usprawiedliwić olbrzymie wymagania sprzętowe. Rockstar zapomniał tym razem o optymalizacji kodu i GTA IV obok Crysisa jest chyba najbardziej nieosiągalną dla przeciętnego PC grą, jaką obecnie można znaleźć na sklepowych półkach. Jeżeli to wszystko na co stać programistów, to obie wersje powinny być wydawane równocześnie bez straty czasu na modyfikacje. Ewentualnie ta na komputery nie powinna wcale ujrzeć światła dziennego. Wymagania to jedno, ale problemy jakie sprawiają liczne bugi, które pojawiły się przy konwersji to drugie. Gra wyrzuca na pulpit, gubi tekstury, zwalnia z niewyjaśnionych powodów przy cut-scenkach. Niestety w moich oczach potwierdza to, że w przemyśle PC nastał ostatnio trend na przekładanie szybkiej premiery nad optymalizację wydawanego produktu.
Każdy posiadacz Xbox Live z pewnością zauważył, jaką popularnością cieszy się tryb Multi nowego GTA. Na konsolach spisywał się nienagannie. Wyścigi, free roam, czy pojedynki na broń palną do dziś u boku „Gears of War” dzielą i rządzą w sieci. Dodatkowo na horyzoncie pojawił się pierwszy dodatek, który niedługo będzie można ściągnąć. Natomiast pecetowcy mają kolejny problem. Lagi, kłopoty z zakładaniem serwerów lub połączeniami z już istniejącymi doprowadziły do sytuacji, w której pod naciskiem licznych reklamacji Steam zaczął zwracać pieniądze za zakupione przez Internet kopie GTA.
Oprócz niedociągnięć technicznych wydania PC, pomiędzy obiema wersjami różnic praktycznie nie ma. Cierpią na tym posiadacze komputerów, bo trochę czasu i kilka patchy potrzeba, aby w pełni docenili dzieło Rockstar. Dla nich jest to tytuł, który miał być genialny, ale na razie jedynie zawodzi. Dla posiadaczy konsol natomiast, jest to prawdziwy rarytas i niejednokrotnie główny powód, dla którego warto wykosztować się na Xboxa lub PS3.
Ocena PC: 7/10
Ocena Xbox360: 9.5/10