Zbliża się Wielka Wystawa Światowa. Zostań jednym z wynalazców konkurujących o główną nagrodę Wystawy. Otrzyma ją ten gracz, który skonstruuje w swoim warsztacie najwięcej najbardziej spektakularnych wynalazków: lokomotyw, napędzanych parą automobili, golemów i pojazdów latających.
Wolsung to familijna gra planszowa o konstruowaniu fantastycznych maszyn osadzona w alternatywnej wersji XIX wieku, w czasach Magicznej Rewolucji Przemysłowej.
Pracownicy w warsztatach czekają w pełnej gotowości. Kominy kombinatów zaczynają dymić. Za chwilę otworzą biuro projektowe. Goście odwiedzający Wielką Wystawę Światową czekają, byście ich zadziwili swoimi wynalazkami. Powodzenia!
Pierwsze wrażenia
Przed otrzymaniem gry planszowej, przeczytałem jej opis ze strony wydawnictwa, obejrzałem galerie zdjęć, poczytałem trochę o całym szeroko zakrojonym projekcie „Wolsung”, o pomyśle na świat, który postanowili zaproponować jego twórcy. Muszę przyznać, że ich wizja mnie urzekła. Maszyny parowe, magia, krasnoludy w surdutach, pomysłowi inżynierowie, brawurowi bandyci w latających maszynach, wszystko to okraszone smaczkiem jakiejś wyższej kultury, z którą kojarzy mi się schyłek dziewiętnastego wieku.
Oczywiście nie jest to pomysł całkiem nowy. Zapewne niejeden z nas grał w grę „Arcanum”, w której pojawiła się już podobna koncepcja świata. Przypuszczam, że istniały i inne tego typu pomysły, które być może po prostu do mnie nie dotarły. Ostatecznie jednak „nihil novi sub sole”, co nie zmienia faktu, że świat Wolsunga jest bardzo pociągający.
Co do samego pomysłu na grę planszową – ten również wydał mi się bardzo klimatyczny. Wielka Wystawa Światowa. Największe umysły tego fantastycznego świata mają stanąć w szranki, za broń mając pomysłowość i talent konstruktorski. Nie zabraknie przy tym odrobiny podstępu i umiejętności podlizania się jurorom. Pomysł jak z książki Verne’a - w pewien sposób romantyczny, na pewno nie pozbawiony epickiego rozmachu, znakomicie oddający dziewiętnastowieczną wiarę w moc postępu.
Tak z grubsza rysowały się moje wyobrażenia, kiedy czekałem na upragnioną przesyłkę. Co zaś, gdy w końcu ją otrzymałem?
Nie da się ukryć, że wykonanie jest jedną z najmocniejszych stron „Wolsunga”. Moją pierwszą myślą było: „to jest gra na światowym poziomie”. Już samo pudełko wywołuje dobre wrażenie. Karton jest gruby, ilustracje znakomite. Jego zawartość to wrażenie wzmacnia. Plansza jest świetnie wykonana, kolorowa, doskonale pasująca do ogólnego klimatu. Co ciekawe, na jej rewersie znajduje się mapa, która dla samej gry może nie ma wielkiego znaczenia, ale jest fajnym wprowadzeniem w szerszy kontekst świata.
Poza tym dostajemy sympatyczne drewniane żetony, karty z obrazkami maszyn parowych, golemów i innych, karty warsztatów etc. Wszystkie elementy są wykonane bez zarzutu.
Ogólne założenia i mechanika
Jak łatwo możemy się domyślić, celem gry jest zajęcie pierwszego miejsca na Wielkiej Wystawie Światowej. Osiągnie to ten z konstruktorów, który zbuduje jak najwięcej jak najlepszych maszyn. Każdy wynalazek jest punktowany, w początkowej fazie gry ich wartość wynosi jeden lub dwa, później sięga czterech. Ponadto pewne kombinacje maszyn szczególnie odpowiadają jurorom. Na początku rozgrywki gracze losują karty zadań, za wykonanie których otrzymają dodatkowe punkty. Mogą to być kombinacje typu „dwa golemy, jeden sterowiec” albo „dwa automobile i dwie maszyny z Alfheimu”.
Trzeba powiedzieć, że to rozwiązanie nie jest szczególnie oryginalne. Podobne zastosowano w grze „Wsiąść do pociągu”, gdzie gracze zdobywają punkty za każdą linię kolejową, którą zbudują, ale także losują zamówienia na stworzenie konkretnych połączeń typu Petersburg-Madryt. Całe szczęście, o ile ogólne założenia są dość podobne, to sposoby osiągania swoich celów przez graczy w obu tych grach różnią się diametralnie.
Mechanika Wolsunga jest bardzo prosta, ale nie wyklucza sporej dawki główkowania. Żeby budować maszyny potrzebne są oczywiście surowce, a żeby zdobywać surowce, wysyła się robotników do kombinatów. Następuje rodzaj licytacji, bowiem ten z graczy, który w momencie otwarcia kombinatu będzie miał w nim najwięcej swoich ludzi ( elfów albo krasnoludów), zdobywa pewne przywileje przy zbieraniu dostępnych w nim surowców. Konkretne kombinaty otwierają się w konkretnych turach i zawierają różne mieszanki materiałów, warto zatem planować naprzód i uważnie obserwować, ilu pracowników i gdzie wysyłają inni.
Rozgrywka jest ogółem rzecz biorąc przyjemna. Największych rumieńców nabiera na koniec, gdyż nieraz nawet pojedynczy surowiec, który ktoś złośliwie sprzątnie nam sprzed nosa, może zadecydować o porażce. Niestety istnieją również pewne mankamenty, które zmniejszają przyjemność czerpaną z gry. Lecz zanim do tego dojdę chciałbym dokonać króciutkiego podsumowania.
Generalnie rzecz biorąc moje odczucia z grania w Wolsunga są dość pozytywne. Jest to gra dobra dla ludzi, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z planszówkami. Spełnia również zadanie wprowadzenia do świata mającego dopiero powstać erpega. Jeśli ktoś lubi proste gry, na które nie potrzeba zbyt dużo czasu albo takie, w które się gra od okazji do okazji przy jakimś spotkaniu, gaworząc przy tym i popijając piwko, to z pewnością Wolsung go zadowoli. Nie jest szczególnie, a daje możliwość potrenowania szarych komórek. Gorzej jednak, jeśli ktoś szuka czegoś naprawdę wciągającego. Jeśli chodzi o mnie, to szczerze powiedziawszy zawiódł trochę to wyobrażenie, które sobie wytworzyłem przed zagraniem, a które opisałem szerzej w pierwszym paragrafie.

Planszówka?
Problemem najbardziej podstawowym w Wolsungu jest coś, co bym nazwał „czystością gatunkową”. Chodzi mianowicie o planszę, a konkretniej o zastosowanie tejże. Nie ma wątpliwości, że plansza jest głównym wyznacznikiem gatunkowym planszówki. Nie ma również wątpliwości, że Wolsung planszę posiada i to – jako się rzekło – bardzo ładną. Co mnie jednak w pewien sposób ubodło, to fakt, że w gruncie rzeczy nic się na niej nie robi. Nie ma pionków, nic się na niej nie buduje. W sumie jedynym jej zadaniem jest porządkowanie rozgrywki. Przesuwa się po niej znacznik kolejnej tury. Układa się na niej karty projektów. Dzieli się surowce między kombinaty. Układa się znaczniki określające kolejność pobierania tychże surowców, ale nic poza tym.
Czym zatem jest Wolsung, jeśli nie grą planszową? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że właściwie jest rodzajem gry logicznej. Trudno to oczywiście uznać za jakąś wielką wadę. Ktoś może powie: „nieważne jak to nazwiemy, póki jest fajne”. Zgoda. Nie przeczę, że Wolsung jest fajny, ale uważam, ze nazwanie go planszówką wytwarza trochę mylne wyobrażenie. Ja na przykład spodziewałem się, że robotnicy i konstruktorzy będą się jakoś poruszać po planszy, znajdując bogatsze złoża surowców albo jakieś zaginione projekty. A tu nic podobnego.
Odłóżmy jednak na bok tę kwestię. Niezależnie od tego, czym właściwie jest Wolsung, posiada sporo może nie tyle wad, co... hm... niedoróbek ? Wygląda to tak, jakby twórcom zabrakło pomysłów. Stworzyli dość ciekawą podstawę, jednak nie chciało im się pokombinować nad jakimiś urozmaiceniami.
Czego brakuje?
Dużą wadą Wolsunga jest to, że rozgrywka szybko staje się wtórna. Istnieje pewien element losowy, który jednak jest dość mały (co wielu pewnie uznałoby za zaletę). Istnieje niby możliwość strategicznego myślenia, ale w gruncie rzeczy często jest tak, że gracze mają uczucie bardzo małego wpływu na grę. Próbowałem na przykład zignorować zadania i okazało się, że wybierając na oślep najdroższe projekty też można wygrać. Co dalej? Jest niby możliwość rozbudowania warsztatów, ale do wyboru mamy tylko trzy modyfikacje, z czego jedna (konkretnie „Maszyna czasu”) jest bardzo mało użyteczna. Z reguły kończy się to tak, że te dwie bardziej zostają zbudowane od razu, a gdy mają je wszyscy gracze, to przestają dawać jakąkolwiek przewagę strategiczną.
Jak pisałem na początku, pomysł panów z Kuźni Gier wydał mi się wielki i romantyczny. Po kilku rozgrywkach można jednak rzec, że nie wykorzystali jego potencjału. Grze brak fantazji, pierwsze wrażenie rozmachu szybko mija, jest w niej bardzo mało urozmaicenia. Weźmy choćby warsztaty. Każdy reprezentuje inne państwo, inną rasę. A jednak jedyną różnicą w grze jest kolor pionków i ilustracje. Czy tak trudno byłoby wymyślić jakąś indywidualną, specjalną zasadę dla każdego?
Czego jeszcze brakuje? W swoich pierwszych wrażeniach pisałem, że konstruktorom będzie potrzebna odrobina pomysłowości i podstępu. No i gdzie te podstępy? Można tylko poganiać roboli batogiem, żeby zebrali jak najwięcej surowców, zanim zgarnie je konkurencja. A co ze szlachetną sztuką sabotażu? Co z kradzieżą? Aż chciałoby się temu zarozumiałemu elfowi jakiegoś czerwonego towarzysza podesłać, co by trochę zamętu zasiał, pracowników podburzył. A tu nic.
No i wreszcie, gdzie ten wspaniały nowy świat? Gdzie te pola malowane zbożem rozmaitem, gdzie goblińskie ścierwo z łbem rozbitem, gdzie fabryki pełne ciężkich trybów i elfickie zaklęcia... e... do bicia wielorybów? Zresztą mniejsza o rymy. Chodzi mi o to, że stworzono wspaniałą wizję świata, a tymczasem w Wolsungu możemy poznać tylko niewielką jego część. Być może zamiast gry familijnej ciekawsza byłaby przygodowa, w której każdy gracz prowadziłby postać dzielnego awanturnika i zwiedzał najrozmaitsze zakątki tego świata maszyn i magii.
Podsumowanie (po raz drugi)
Pierwszego podsumowania dokonałem już w połowie niniejszej recenzji, gdyż chciałem wyraźnie oddzielić zalety od wad. Cel był w tym taki, aby nie zrażać niepotrzebnie Czytelnika, uważam bowiem, że obiektywnie Wolsung nie jest złą grą. Nie jest wybitny, to prawda, twórcy mogli się popisać większym polotem. Na pewno jednak znajdzie się grupa ludzi, którym będzie odpowiadał w tej formie, w jakiej jest. Przyznałem to już zresztą w pierwszym podsumowaniu.
Większość wad, które wymieniłem, dotyczy w gruncie zawiedzionych nadziei. Jak powiedziałem, pierwszą moją myślą, kiedy zobaczyłem tę grę było, że jest na światowym poziomie. Niestety myślą na zakończenie mojego wywodu będzie: „nie, to dopiero pierwszy krok w stronę światowego poziomu”. Chciałoby się, żeby dorównywała tytułom takim, jak Arkham Horror, Shadows Over Camelot, A Game Of Thrones. A jest tylko niezła.
Cóż zatem zostaje do powiedzenia? Pierwszy krok to już jakiś sukces, więc gratulacje dla Panów z Kuźni Gier. I oby następna gra, jaką stworzą, była już tą upragnioną, rzucającą na kolana, jedyną w swoim rodzaju planszówką.
Za dostarczenie produktu do recenzji dziękujemy Kuźni Gier
