Warhammer >> Opowiadania >> Gniewomir "Triki" Trocki

| | A A


Autor: Gniewomir "Triki" Trocki
Data dodania: 2007-07-23 16:38:46
Wyświetlenia: 6216

W Hergig lało jak z cebra. Słońce nie smagało swoimi promieniami tego miejsca od kilku dni. Ulice były puste, tylko stróżki wody spływające do kanałów oplątywały sieć miejskich dróg. Półmrok panujący naokoło był jak werble przed bitwą, cisza przed burzą. Ludzie zmęczeni pogodą siedzieli w zaciszach swoich chat, nie interesując się tym, co działo się poza ich domostwami. Strażników jakby mniej … Ty też nie byłbyś skory do patrolu w taką pogodę.

Przedmieście Hergig, tu gdzie brukowany trakt się kończy. Księżyc, w tych okolicach nazywany licem Morra, świecił bladoszarą łuną. Kilka zaniedbanych chat, włóczące się wśród nich psy. Trochę mocniejsze światło przeszywało szarość otoczenia z okiennic budynku z szyldem „Dzban Drwala”. To karczma, gdzie męty z okolic przepijały to, co udało się zdobyć w tą niespokojną pogodę. Herman Graff stał ze spuszczoną głową naprzeciwko karczmy. Przemoczony płaszcz i ciężki kaptur sprawiały, że minuty stawały się godzinami. Był zły, zmarznięty i marzył tylko o jednym.
- Gdybym tylko mógł cofnąć czas, gdybym nie był takim tchórzem… - przeklinał siebie w myślach.
Przed oczami pojawiał mu się obraz postaci, którą znienawidził do szpiku kości.
- Armin von Stropp, bądź przeklęty. Gdybym wtedy, nie stchórzył, gdybym nie spanikował… - mruczał do siebie.
Pamiętał wszystko, najdrobniejsze szczegóły z tamtego dnia. W myślach odtwarzał to już tyle razy, zawsze tak samo, zawsze dokładne… Przelot ptaka, taniec trawy na wietrze, odgłosy z lasu, zapachy…

To miało być proste zadanie. Jacyś dziwnie ubrani ludzie, podający się za studentów nauk snuło się po Steriz, małej osadzie, pomiędzy Reikiem i Averem. Nie wzbudzali podejrzeń, ale oko ulicznika widziało to inaczej. Szukają czegoś, a jak szukają to pewnie wiedzą, że informacja to droga usługa. Co dla takich mieszczuchów znaczyć będzie te kilka miedziaków… Podejdę, kto pierwszy ten lepszy…

Głuchy huk wyrwał Hermana ze wspomnień. Podniósł głowę w stronę karczmy. Po chwili dwoje tutejszych moczymord wyprowadzało z karczmy półprzytomnego, zakrwawionego człowieka. Jak worek taniego zboża z nieurodzajnych pól Wisslandu rzucili go na ziemie. Nie bacząc ani na Hermana, ani na trakt, wrócili do karczmy. Gdy uchylili drzwi uszy Hermana przeszył śmiech… Podobny do tego, który dręczył go od kilku lat…

Zimny deszcz ocucił nieco pobitego. Wstawał w bólach, jakby Sigmar odebrał mu moc chodzenia na dwóch nogach, jakby Taal rzucił na niego klątwę żmii. Sen wzywał go do domu, a deszcz nie cucił zmęczonej, obitej głowy.

Smak alkoholu, uczucie odurzenia było obce Hermanowi od kilku lat. Nie wiedział od ilu, nie pamiętał nawet kiedy przestał o tym myśleć i marzyć. Nie wiedział nawet kiedy czas przestał być dla niego wymiarem, kiedy przestał określać jego rzeczywistość. Dni zlewały się w nieopisywalny ciąg przemijania. Usunął się w cień i czekał dalej. Umysł nie dawał mu spokoju.

Polanka koło Steriz. Najedzony, rozłożony na polanie, popijał piwo z bukłaka. I to nie te szczyny, na które było go stać. Przyjezdni byli mili, próbowali zjednać sobie jego względy. Ciężko mu było wydusić od nich czego chcą, ale po pewnym czasie wydało się to nawet przyjemne. Jak do tej pory najadł się i napił za darmo. Gdy słońce zachodziło za horyzontem, w końcu jeden z nich zebrał się na odwagę i powiedział.
- Potrzebujemy tego.
Podał Hermanowi jakieś dziwne bazgroły na kawałku czegoś, czym dobrze można się podetrzeć po porannym wypróżnieniu.
- Takiego samego jak to? – spytał Herman
- Nie, nie chodzi o pergamin, tylko o to, co jest na nim napisane – odpowiedział drugi z przybyszów.
- Hmm – zadumał się Herman – możecie mi powiedzieć co. Zapamiętam – zapewniał Groff
Przybysze rozglądnęli się na boki, Herman odruchowo zrobił to samo.
- Spokojnie panowie – uspokajał Herman – Tu naszymi świadkami jest tylko trawa i owady.


- Jakże wtedy się myliłem –mruknął Herman.
Jego własne słowa wyrwały go z transu. Podniósł głowę, nie widział już pijaka przed karczmą. Ilość czasu, który upłynęła była mu nieznana, jak język szpiczastousznych. Wszystko naokoło niego wydawało mu się takie same, z wyjątkiem tego, że panował już mrok.
- Przeklnołeś mnie Sigmarze, jeszcze jako nienarodzonego. Cóż za ohydnych czynów musiał się dopuścić mój ojciec, że tak mnie karzesz. – mamrotał - Jedyna okazja w moim życiu do powrotu do świata, którego znałem, a Ty, układasz mi na złość ścieżki życia.

Zmęczony staniem ruszył w kierunku centrum osady. Przyzwyczajenie i nakazy pana kazały mu omijać główne trakty, nawet w miasteczkach. Wszedł w ciemną uliczkę, zmęczony, bez nadziei, przemoknięty. Spuścił głowę. Trzask pękającego drewna, dobiegł go, wyrywając go z zadumy. Odwrócił się. Noc drwiła z niego, ścieląc przed nim kurtynę ciemności. Jeszcze, na co mógł liczyć to słuch, ale namoknięty kaptur ciskał mu się na głowie. Odruchowo zaczął go ściągać i jedyne co zdążył usłyszeć to stłumiony świst. Uderzenie w głowę było potężne, wiedział, że to tylko kwestia czasu jak straci przytomność. Czas, uczucie tak mu obce, znów platał mu figle. Powoli widział zbliżającą się przemoczoną ziemię. Próba zamortyzowania upadku rękoma, wydawała się niewykonalna. Pada niczym drzewo, cięte przez krasnoludzkiego drwala. Ciemność pokrywa jego oczy, sen, syn Morra, otaczał jego ciało…

- To może wydawać się dziwne dla ciebie mości Hermanie, ale jest to nam potrzebne w celach naukowych. – mówił jeden z przybyszów do powoli podnoszącego się do pozycji siedzącej Graffa. – Rozumiem, że dyskrecja wliczona jest w cenę.
- Oczywiście – odparł Herman – mówcie o co chodzi.
- Chodzi o pewne zwłoki, wraz z trumną – powiedział drugi z podróżników zakrywając usta ręką – możemy odebrać to w Zagajniku Płaczek, pół mili stąd na wschód.
Herman Graff zaniemówił. Zastanawiał się czy Berg Huss pomoże mu. I ile będzie musiał mu odpalić z doli. Podróżni uznali milczenie Hermana Graffa za jego niezdecydowanie.
- Dobrze. – szybko przerwał niezręczną ciszę pierwszy z przybyszy – podbijamy cenę o połowę tego, co już ci zaoferowaliśmy.
- Umowa stoi – wyciągnął łapczywie rękę Herman - trzecia część teraz, reszta w Zagajniku Płaczek.

Przybysz równie szybko wyciągnął rękę. Uścisnęli sobie dłonie. Umowa została zawarta. Szczegóły dogadane.

Herman nie miał dużo czasu. Już wtedy zaczął go prześladować. Odebrał trzecią część zapłaty, pożegnał się i udał się w stronę Wzgórz Grzybowych, po drugiej stronie osady.


Znał Berga już drugą wiosnę, wiedział jak z nim rozmawiać. Życie w cieniu ulicy nauczyło go cwaniactwa. Przechodząc przez wioskę zapukał w drzwi jednej z ostatnich chat po tej stronie wioski. Po chwili uchylił się mały lufcik a w nim zaświeciła się para przekrwionych oczek.
- Powiedz Wissowi, że przyszedł Herman i prosi o maść na oparzenia stóp – szepnął Herman
Lufcik się zamknął. Herman rozejrzał się dookoła. Nikogo nie zauważył. Spokojnym krokiem przeszedł na tyły chaty. Stanął koło małego okna, z którego po chwili pojawiła się ręka. Herman położył na niej kilka miedziaków. Ręka zniknęła w mały okienku, by po chwili pojawić się znowu, tyle że już trzymając bukłak. Herman wziął go szybko, rozejrzał się i ruszył w stronę Grzybowych Wzgórz.

Cichy i spokojny trakt prowadził na szczyty Grzybowych Wzgórz. Otulający go las dawał złudzenie sielanki i spokoju. Słuch o tutejszych zbójcach zaginął wraz ze schwytaniem Marlet de Cruz, pięknej herszt banitów. Graff parę razy miał przyjemność robienia z nią interesów. Podobno wydał ją jej ukochany.

Gdy droga zbliżała się ku pierwszemu ze szczytów Grzybowych Wzgórz, Herman wszedł do lasu. Ciarki przeszyły jego plecy. Nie lubił przychodzić tu po zmroku. Nikt nie lubił. Dziwne opowieści krążyły o tym miejscu, a kilka razy w roku, dziwne odgłosy dochodzące z lasu przeszywały skronie mieszkańców osady, niosąc strach i panikę. Kapłani i łowcy czarownic uspakajali mieszkańców, nie znajdując nic podejrzanego w tych okolicach. Jednak stare wierzenia i przekazy mają tu większą wartość przekonywania niż uczeni z miast. Berg Huss wiedział o tym, dlatego wybrał to miejsce na kryjówkę.

Po chwili wędrówki po lesie, oczom Hermana ukazało się małe palenisko. Podszedł tam pewnym krokiem. Obok paleniska stała mała wiata, pod którą było wejście to nory wykopanej w ziemi. Kryjówka była na tyle duża, że bez problemu mógł się tam pomieścić człowiek. Herman usiadł na brzegu jej wejścia.
- Berg – krzyknął – mam robotę. Powiedziawszy to wyciągnął rękę z niedawno nabytym bukłakiem ku wyjściu z jamy.

Po chwili z ciemności nory wyłoniła się ręka i chwyciła za bukłak. Za ręką wyłoniła się zgarbiona postać. Niski, brudny mężczyzna, w starych podartych łachmanach wyszedł, podszedł do ogniska, usiadł i otworzył bukłak. Teraz dopiero w świetle ogniska Herman zauważył, że ciało jego znajomego pokryte jest dziwnymi ropiejącymi krostami. Z lekkim niesmakiem na twarzy, Herman wstał i podszedł do paleniska. Usiadł koło kompana, starając się jednak zachować pewien dystans. Berg w tym czasie wyciągnął rękę z bukłakiem nad ogień i wylał kilka kropel. Płomień buchnął w górę.
- Bogowie to dla Was – szeptał Berg Huss – z prośbą o sen, który zapewniacie mi tylko dzięki temu trunkowi.
- Co ci się stało Berg? – zapytał Herman – Wyglądasz jak krowi placek.
- Nie wiem, to chyba od tej parszywej roboty – odpowiedział Berg między łykami.
- Jest robota na dzisiejszą noc, a twoja wiedza i umiejętności bardzo by mi się przydały.
- Co chcesz? Romansu ze świeżym trupem? – roześmiał się Berg – Tak już ci pragnienie doskwiera?
- Blisko drogi Bergu, blisko. Chodzi o zwłoki kowala Krutza, tego który powiesił się tydzień temu.
- Po co ci… - rozpoczął Berg – Za ile?
- Dogadamy się.

Siedzieli jeszcze chwile przy ognisku, omawiając szczegóły, co do ceny i co do planu.

Cmentarz w Steriz był zaniedbany. Znajdował się kilkaset łokci od najbliżej chaty. Trzy duże grobowce koło kaplicy pamiętały chyba czasy, gdy Sigmar przechadzał się po Imperium. Reszta grobów, to małe mogiły, porozrzucane po cmentarzu bez żadnej logiki i systematyki. Zaniedbane, zapuszczone, zarośnięte…

Kaplica stała na uboczu cmentarza. Duchy lasu wstydziły się chyba tego miejsca, bo drzewa i krzewy ukrywały ją przed wzrokiem podróżujących pobliskim traktem. Z drugiej strony cmentarz oplatał gęsty las świerkowy. Miejscowi bali się tam wchodzić. Podobno duchy zmarłych upodobały sobie to miejsce. Nie było tu miejscowego kapłana, który zająłby się cmentarzem, odwiedzał to miejsce tylko na pochówek. I tak najwcześniej mógł być na miejscu tydzień po śmierci mieszkańca Steriz i okolic.

Mała drewniana kaplica, mieściła góra dwudziestu wiernych. W środku główna nawa, niski podest na końcu kaplicy, a na podeście mównica. Koło mównicy długi stół, solidny, dębowy. Tam kładzie się zmarłych podczas nabożeństw pogrzebowych. Kruk o wielkości sześciu stóp spoglądał na wnętrze kaplicy ze stropu. Kiedyś był czarny, ząb czasu zniszczył farbę…

Herman z Bergiem siedzieli na skraju świerkowego lasu. Mieli ze sobą łopaty, liny, worki i dwukołowy wózek.
- Krutz pochowany jest tam. – szeptał Berg Huss, wskazując miejsce po przeciwnej stronie kaplicy – Na szczęście został pogrzebany niedawno, ziemia jeszcze miękką będzie.
- Ciemnej już nie będzie, chodźmy – odpowiedział Herman

Wzięli łopaty i udali się pod grób. Gdy tam dotarli stanęli jeszcze na moment i czujnie się rozejrzeli. Wiatr grał niespokojną melodię pomiędzy świerkami. Z traktu nie docierała żadna łuna świateł. Najwidoczniej był pusty. Raz na jakiś czas niespokojny i nieobliczalny wiatr wylatywał z zagajnika, tańczył w koło cmentarza i swoim dotknięciem smagał zniszczone drzwi do kaplicy, które delikatnym, acz przeraźliwym skrzypieniem groziły Bergowi i Graffowi. Berg nawet nie zwrócił na to uwagi. Zmarszczył brwi, a z twarzy biła łuna pewności i rutyny. Graff natomiast był niespokojny. Na czole pojawiły mu się krople potu, ręce zaczęły drżeć, a wzrok chciał być wszędzie, chciał ogarnąć wszystko.
- Przodkowie, – szeptał sam do siebie – rodziciele, z której tom krwi zrodzony, duchy opiekunowie, dopomóżcie.
Zamknął oczy, opuścił głowę…
- Na wszystkie zarazy i klątwy, – zaczął przeklinać trochę głośniej – ale wybrałem sobie modlitwę, jeszcze sprowadzę jakąś klątwę.


- Nie, nie… Nie rób tego. Przodkowie cię przeklną. To klątwa… - krzyczał Herman Graff przez sen. Wił się jak w konwulsjach, jak ciało wojownika wykrwawiające się na polu bitwy. Pot zalewał mu twarz, jak sylviański deszcz, z kącików ust toczyła się powoli krew. Leżał na plecach i majaczył.
- Anathema sit, anathema sit, anathema sit [1] dies calamitatis[2].
Po chwili jego ciało wygięło się w górę, jak most wisielców w Aldorfie, jak łuk Albina Carmilo, czterokrotnego zwycięzcy turnieju strzeleckiego z Nuln. Mięśnie miał spięte, na dłoniach i szyi pojawiły się nabrzmiałe żyły. Oczy miał otwarte, ale źrenice uciekały od światła chowając się w górze oczodołu. Ciało zaczęło drżeć. Po chwili otworzył usta… Odgłos głębokiego wdechu rozniósł się echem po pomieszczeniu. Ciało opadło bezwładnie na ziemię. Herman zamknął oczy. Oddychał miarowo i głęboko. W końcu podniósł obolały korpus i usiadł.
- Lento gradu ad vindictam sui divina procedit ira tarditatemque supplicii gravitate compensat[3] - pojękiwał przerażonym głosem chowając twarz w dłoniach - Somnus est imago mortus[4].
Siedział tak chwilę. Milczał. W końcu uniósł głowę znad dłoni. Krople rozpaczy ściekały mu po licu. Rozejrzał się…
Siedział w słupie światła, w pomieszczeniu dłuższym i szerszym od niego o trzy łokcie. Wokół niego rozplatała się kamienna ściana, mur o cegłach wilgotnych i szarobrunatnych. Za nim stały duże, metalowe drzwi, z lufcikiem na wysokości jego czubka głowy. Przed nim okno, wysoko, z kratami. A za kratami światło, łuna nadziei, zorza narodzin.
Mimo, że nie pierwszy raz tracił poczucie czasu, to teraz, jak za każdym razem, czuł się zakłopotany, przygnębiony…
- Znowu ze mną igrasz panie czasu i przemian – mamrotał w obłędzie.
Zamknął oczy, nieznana siła huśtała jego ciałem w przód i w tył. Odchodził od zmysłów w promieniach nasilającego się światła…

- Rusz się Herman – szepnął Berg.
Herman stał z zamkniętymi oczami, mamrotał coś pod nosem. Berg wyciągnął łopatę z pierwszą porcją ziemi, wysypał ją za sobą, następnie widząc, że Herman dalej stoi jak wryty, trącił go łopatą. Ten otworzył oczy i z przerażeniem w oczach popatrzył na Berga.
- Co? – zasyczał
- Na trolowe łajno – klnął Berg – za taką cenę nie będę kopał sam, pomóż mi!
- Już.


***

Noc rozwiesiła swój płaszcz ciemności nad wzgórzem, na którym siedziały dwie postacie. Wzniesienie wyrwało kawałek terenu lasom wokół Steriz. Na środku wzniesienia rozlega się polana, pośrodku której zaś stoi od niepamiętnych czasów obelisk. Deszcz, słońce, zimy, mozolnie, acz uparcie niszczyły go. Podobno to miejsce kultu, przynajmniej było przed tym jak burze przyniosły chaos do Imperium. Teraz to miejsce zapomniane, zazwyczaj samotnie obciążające ziemie.

Krom i Schert siedzieli kilkanaście łokci od obelisku. Fakt urodzenia i trwania w biedzie nie pozwalał im posiadać nazwiska. Brudni w poszarpanych łachmanach powoli usypiali na polanie. Jedynym ich towarzyszem oprócz obelisku był bukłak samogonu. Krom był jeszcze stosunkowo młody, więc jego myśli przed snem udały się w krainę marzeń i mrzonek. Widział siebie u boku pięknej kobiety o estalijskiej urodzie, w tle swój dom i kilku synów. Schert, niewidomy od niepamiętnych czasów, był już starszym człowiekiem, bez marzeń i nadziei. Mawiali, że stracił wzrok w bitwie, ale on sam tego nigdy nie potwierdził. Mówił bardzo mało, a o swoim kalectwie wcale. Mimo swojej odporności na byt, anatemie tego żywota, był dziś niespokojny.
- Co się dzieje? – zapytał Kroma by upewnić się o spokojny sen.
- Ciemna noc krąży wokoło głębokim cieniem – odpowiedział Krom.
Jednak to nie uspokoiło Scherta. Podniósł się i w skupieniu nasłuchiwał. Krom na chwilę tylko otworzył oko i spojrzał na towarzysza, a następnie powrócił do świata fantazji. Scherta nadal coś niepokoiło…

Nagle obłęd przejął kontrolę nad jego głową. Twarz skierowaną miął do obelisku. Zmarszczył czoło i powieki. W głowie zaczął tworzyć mu się obraz. Ciemność, z której jak zza kurtyny wyjawił się kamień. Następnie kamień przejął kształt obelisku, a wokół niego zaczął rozwijać się dywan trawy. Gdy obraz stał się czytelny, zaczęła go oplatać mgła, zamazując go na nowo. Opar wirując powoli wokół monolitu tworzył wir. Nie czuł na twarzy wiatru, jednak obraz, jaki zwodził jego zdrowe zmysły, kazał mu zaprzeć się rękoma, ponieważ mgła zaczęła wirować coraz szybciej, a od jej środka, bezwładnie uciekały strugi przypominające ręce uplecione z wiatru.
- Widzisz to? – wybełkotał Schert.
- Co? – zapytał Krom – Co się stało?
Zamilkł na chwile. Wstał, rozejrzał się. Niczego dziwnego nie zauważył, nie licząc oczywiście jego kompana, który siedział z twarzą skierowaną na posąg. Zauważył, że opaska, którą zawsze nosił na oczach, by nie straszyć dzieci w wioskach, wisiała mu teraz na szyi, a dwie białe, matowe gałki oczne odbijały delikatnie światło księżyca.
- Masz dziwne poczucie humoru – nadąsał się Krom i położył się.
Schert, niepewny jak nigdy, siedział i wpatrywał się dalej. W zagubieniu dochodziła do niego tylko jedna myśl: To już koniec, tracę zmysły i rozum. Nie pożyję już długo.
Marazm przerwał odgłos skrzydeł. Na niebie pojawiło się stado kruków, krążących wokół polany.
– Czekają już na moje zwłoki – szepnął Schert.
- Co znowu? – Po raz kolejny Krom oderwał się ze świata snu. Popatrzył w niebo. – O zgrozo, co się dzieje?
Podniósł się i odruchowo ręką zaczął szukać kamienia. Uniósł jeden i zaczął celować w ptaka.
- Nie rób tego – donośnym głosem powiedział Schert.
Krom popatrzył na kolegę z niedowierzaniem. Zamarł na chwilę i opuścił kamień.
- Na bogów, co się z tobą dzisiaj dzieje, przecież to nie pierwszy raz jak pijemy ten samogon.
- To już mój czas – spokojnie odpowiedział niewidomy.
Schert siedział jakby czekał na nieuniknione. Słyszał, że w takich chwilach śmierć tworzy poemat z życia w głowie. Bardzo tego pragnął. Chciał jeszcze raz zobaczyć Beatrix. Jej uśmiech, płomienne oczy. Pragnął kolejny raz powrócić na pola Ostermarku, przytulić się do ojca. Ale to nie przychodziło. Jedynym obrazem, który kreował mu się, to obelisk, mgła i kruki. Nie traktował tego w kategoriach odzyskania wzroku, bo nigdy tego miejsca nie widział i nie pamiętał już jak to jest widzieć. Jedyną wytyczną były sny, a te z wiekiem i z ilością wypitego alkoholu zanikały.

Monolit zaczął świecić bladofioletowym światłem. Mgła zaczęła przejmować liliową poświatę. Wokoło utworzył się okrąg, a kruki usiadły na polanie. Głuchy huk i błysk rozszedł się po polanie. Z kręgu zaczęła pojawiać się postać. Najpierw czubek czarnego kaptura, za nim ramiona pokryte naramiennikami z czarnego kruszcu, na których widniał napis „Aeterna nox”[5]. Następnie pojawił się korpus. Na nim napierśnik z tego samego czarnego kruszcu. Na napierśniku dwa kruki, wydłubujące oczy z leżących zwłok. Grawerunek piękny, idealny. Później powoli wyłonił się oplatający biodro pas składający się z czaszek. Zapięcie jego wykonane z białośnieżnego materiału. Dalej ukazały się Schertowi nogi, okryte pięknym czarnym materiałem. Sukno sięgało tak nisko, że nie było widać stóp.
Gdy postać stała w całej okazałości przed nim dopiero zauważył, że lewituje parę łokci nad ziemią. Próbował dojrzeć twarz, lecz jedyne co widział w cieniu kaptura, to przenikliwa czerń. Postać wzniosła się jeszcze trochę nad monolit, by po chwili podlecieć trochę do przodu i zacząć opadać. Niewzruszona otoczeniem zaczęła lecieć powoli dalej.
- Jestem gotowy – szepnął Schert
- Co tym razem? – zapytał się Krom – Co chcesz robić?
Nie słysząc odpowiedzi, położył się, skulił ciało i zamknął oczy.
- Kładź się spać, za mocno się napiłeś – powiedział układając się na nowo do snu.
Czarna postać zatrzymała się. Podleciała do Scherta. Stanęła przed nim i wyciągnęła pergamin za pasa. Otworzyła go mozolnie przed Schertem. Kaptur na chwilę opadł, jakby skierował to, co pod nim jest na pergamin. Po chwili Schert usłyszał przeraźliwy głos.
- Tempus fugit, aeternitas Manet[6]…
- Nie rozumiem panie – przerwał Schert.
- To… nie… jest… jeszcze… twój… czas – usłyszał powolne dukanie spod kaptura - Sed omnes una manet nox et calcanda semel via leti[7].
Postać odwróciła się i skierowała się w stronę cmentarza w Steriz.

Gilgamesz[8] siedział na dachu kaplicy i przyglądał się jak dwóch chłopów wykopuję trumnę z cmentarza. Długi płaszcz zdawał się być nieczuły na podmuchy wiatru. Specjalnie się nie ukrywał, wiedział że zostanie zauważony w odpowiedniej chwili.
- Berg Husssssssssssss, Herman Graffffffffffff – zdawał się szeptać - Omnia tempus habent et suis spatiis transeunt universa sub caelo: tempus nascendi et tempus moriendi, tempus plantandi et tempus evellendi, quod plantatum est[9]

Kruki obsiadły świerki blisko cmentarza, czekając spokojnie na rozwój wypadków. Noc była spokojna. Gilgamesz odwrócił się spokojnie w stronę lasu świerkowego. Wiedział, że tam stoi Armin von Stropp, ważny element układanki, który jego pan Morr, ułożył już dawno. Drażniło go bezczeszczenie grobów przez chłopów, lecz był cierpliwy. Cierpliwość i dokładność to były jego główne atuty. Sekundy mijały wybijane wspólnie przez wiatr i stare drzwi do kaplicy.

Berg z Graffem kończyli już robotę. Wykopali trumnę i szykowali się do wyciągnięcia ją linami. Gilgamesz spojrzał w stronę lasu, wyprzedzając zdarzenia. W lesie Armin von Stropp rozglądał się bacznie. Na głowie miał kaptur od płaszcza, który pokrywał kamizelkę zbroi. U pasa wisiał zwykły miecz i księga na łańcuchu. Jego nogi od kolana w dół chronione były elementami zbroi płytowej. W ręku dzierżył potężny młot dwuręczny. Piękny wyrób, zdobiony ornamentami smoczymi i leśnymi. Rękojeść gruba, dobrze wyważona i zbita. Kucnął na kolano i sięgnął po wór schowany za drzewem. Wyciągnął z niego zwitek materiału, zawiązany rzemykiem. Poluzował trochę rzemień i wziął zwitek. Poczekał na dogodny moment i powoli i najciszej jak mógł zaczął wychodzić z ukrycia.

Graff zszedł do grobu z liną i zaczął obwiązywać trumnę. Berg stał przy grobie i próbował ognistymi kamykami zapalić pochodnie, by poświecić kompanowi. W tym momencie padł koło niego zawiniątek, rzemyk zsunął się i zawartość zaczęła się wydostawać na zewnątrz. Dwa uderzenia serca później, dym z zawiniątka zaczął dusić zdezorientowanego Berga. Oczy zaszły mu mgłą, a z uszu i nosa zaczęła lecieć krew. Wtedy zauważył Gilgamesza, który zaczął powoli zbliżać się do niego.
- Non potuit dividi a Deo anima nisi peccando, nec corpus ab ipsa nisi moriendo[10]- mówił do Berga zbliżając się do niego...


- Berg, nie kłopocz się z tym światłem, już skończyłem, pomóż mi wyjść… Berg jesteś tam – szeptał Herman
- Złap się tego – usłyszał nieznany głos i zobaczył kawałek liny.
Popatrzył jeszcze raz w górę i nie widząc innego wyjścia zaczął się wspinać. Już przy samej górze za kark złapała go mocna ręka i wciągnęła go na brunatną glebę cmentarza. Następnie co poczuł, to uderzenie w brzuch tępym narzędziem, a potem upadek. Popatrzył w górę i zobaczył jak nieznana mu postać chwyta dokładnie młot i powoli bierze zamach. Przez chwilę wydawało mu się, że ktoś jeszcze jest za nim, ale po chwili dotarło do niego, że to zwłoki Berga Hussa.
- Błagam, nie – jęczał – zrobię wszystko, przysięgam na swoją krew, będę ci służył do końca życia.
Armin von Stropp o dziwo zaprzestał tego, co zaczął. Wyciągnął pergamin zza pazuchy i podszedł do niego.
- Może mi się przydasz – powiedział i odstawił młot.
Wyciągnął nóż spod płaszcza i podszedł do Hermana. Podciął mu palec i przyłożył do pergaminu.
- Przysięgasz mi wiernie służyć – zapytał stanowczo
- Tak, przysięgam panie – drżącym głosem odpowiedział Graff.

Gilgamesz stał na cmentarzu. Wyciągnął pergamin zza płaszcza. Ruch kaptura sugerował, że spojrzał na niego. Kawałek pergaminu zapalił się i spłonął, lecz część dalej tkwiła mu w dłoni.
- Casus dementis correctio fit sapientis[11]- szeptał – przeklinam cię Hermanie Graff. Od tej pory czas będzie ci wrogiem.


Herman Graff obudził się. Siedział na krześle w ciemnym pokoju. Po chwili zapaliła się świeca po jego prawej stronie. Zobaczył stojącą wysoką postać, która bacznie go obserwowała. Rozejrzał się dookoła. Ciemność zdawała się bezkresna. Nie był przywiązany, jednak czuł, że lepiej nie wykonywać żadnych szybkich ruchów. Po chwili usłyszał kroki naprzeciw siebie. Skrzyp odsuwanego krzesła, po chwili głos
- Rad jestem, że udało się nam spotkać. Ja mogę zapewnić ci to co ty chcesz, a ty możesz mi pomóc posiąść pewną rzecz – miły, ciepły, acz stanowczy głos rozległ się po pomieszczeniu.
- Tak, zgadza się – odpowiedział niepewnie Herman - Ghast von Drake, jak mniemam. Tylko ty jesteś w stanie mi pomóc.
Smród wilgoci dotarł do jego nozdrzy. Z trudem utrzymywał ciężkie powieki. Poczuł uczucie nadziei. Po raz pierwszy od… No właśnie... Od kiedy.


Ghast von Drake
Mit, legenda czy realne zagrożenie

Jeżeli potrzebujesz specyficznej pomocy, to Ghast von Drake jest tym kogo szukasz. Nie bądź taki zadowolony. Po pierwsze nie stać cię na niego. On nie potrzebuję pieniędzy. Co go zadowala, to artefakty, magiczne przedmioty, ważne informacje, ale te naprawdę ważne. Po drugie, nie znajdziesz go. Jak on będzie chciał ubić z tobą interes, znajdzie cię. Nie szukaj go. Może to zrozumieć opacznie. A wtedy szybko pisz ostatnią wolę. Tak na marginesie to nawet nie jesteś pewny czy tak się nazywa.

Urodził się i wychował w cyrku. Gdzie, tego on sam pewnie nie wie. Tak jak ten fakt, wiele następnych będzie tylko przypuszczeniem. Matka zmarła przy porodzie. Ojciec już na samym początku był nieznany. Zbyt dużo kandydatów. Od dziecka upodobał sobie noże. Występował z trupą do 17 roku życia. Zwiedził kawałek Starego Świata.

Bunt młodzieńczy objawił się u niego szybko. W wieku 17 lat kazał wypłacić swoje wszystkie zaległości płacowe i odszedł z cyrku. Zrozumiał szybko, że umiejętności, które zawdzięcza swojemu talentowi oraz wychowaniu cyrkowemu, są bardzo przydatne do zarabiania bez wysiłku. Maksyma, która krążyła wśród ludzi z którymi się zadawał, szybko stała się jego maksymą. „Jeżeli nie musisz pracować uczciwie, nie pracuj”. Przyswoił sobie nowe umiejętności. Zrozumiał, że czasami słowo jest skuteczniejsze od miecza. Jednak jak głoszą plotki szybko znudziło mu się takie życie.

W wieku 23 lat spotkał Stefana „Szary Świt”. Ten pokazał mu nowy odcień życia na ulicy. Odcień szarości i cienia. Stefan szybko poznał się na umiejętnościach Ghasta. Tworzyli udany tandem, krążąc między Nuln, Aldorfem i Talabheim. Syte dni przeplatały się z chudymi. W tym czasie poznał wielu ludzi, nauczył się wiele. Szczęście go nie opuszczało, choć nigdy nie lubił powierzać swojego losu bogom. Nawet Ranald nie wzbudzał w nim większego poczucia duchowości. Dni mijały, ryzyko rosło, a Ghast potrzebował coraz to nowych podniet. W końcu uczeń przerósł mistrza. Pewnego dnia Stefan po prostu zniknął. Dlaczego? Dopowiedz to sobie sam czytelniku.

I głód nauki dosięgną bohatera tej historii. Nie myśl drogi czytelniku, że mości von Drake skierował swe kroki na drogę prawości. Nic bardziej mylnego. Nauka języka bretońskiego i wiedza, o tej skądinąd piękniej krainie, pozwoliła mu na oszustwo życia. Podając się za wysoko urodzonego kupca bretońskiego naciągał gildie Imperium na ogromne sumy. Nie dla pieniędzy. Dla zabawy. Wino, kobiety, śpiew, przepych to definiuje ten okres w jego życiu. Jednak nowe podniety stawały się z czasem rutyną. Jego bezczelność stała się przyczyną jego zguby i nowych horyzontów. Kolegium cienia, wywiad Imperium zaczął się nim interesować. „Znaj swojego wroga lepiej niż przyjaciela”. I tak jak już pisałem, serdeczny czytelniku tej małej kroniki, bezczelność i rutyna zapoczątkowały nową ścieżkę jego życia. Nieznane mi, ale wysoko postawione osoby stwierdziły, że skoro przez tyle lat oszukiwał Imperium, bezkarnie unikając wpadki, to jest dobrym materiałem na szpiega. I tak w wieku 33 lat wszystkie zapiski w których pojawia się jego nazwisko zostają zniszczone, a on sam znika. Wiedz, że to co zostało tu spisane, opiera się w większości na przekazach ustnych i materiałach, których nazw nie mogę zdradzić.

Wiatr doniósł, że pracował jako szpieg w rejonach Wissenburga i Quenelles. Inni mawiają, że infiltrował ważne rody w Tileai i Bretonnii. Jak było naprawdę tego nikt nie wie. Jednym z najpewniejszych wydarzeń z tego okresu jego życia, była ucieczka po pięciu latach pracy ponoć dla Kolegium Cienia. Oczywiście znaleźli się i tacy, co przysięgają, że widzieli jak umierał, tacy co byli na jego pogrzebie, tacy co mogą wskazać jego grób. Tylko tych ostatnich naliczyłem się siedmiu.

Ważnym jest drogi czytelniku, że Ghast von Drake żyję i ma się dobrze. Od paru lat jego sława wyprzedza go zawszę o krok. Różne, śmiertelne wypadki ważnych głów przypisywane są jemu. Na dźwięk jego imienia i imienia jego organizacji „G” zamierają serca. Mogłeś go widzieć, mogłeś grać z nim w kości i to mogła być ostatnia twoja czynność na tym padole.

Almeriusz z Kislevu
Skryba



Do zobaczenia na trakcie
Triki



[1] Niech będzie wyklęty /łacina/ - Formuła zaczerpnięta z listów św. Pawła "1 Do Koryntian" i "Do Galatów"
[2] Dzień klęski, nieszczęścia /łacina/
[3] Wolnym krokiem gniew boży zmierza do swej pomsty i powolność wyrównuje wielkością kary /łacina/
Waleriusz Maksymus "Factorum et dictorum memorabilium Libri IX".
[4] Sen jest obrazem śmierci /łacina/ Cycero "Tusculanae disputationes"
[5] Wieczna noc /łacina/ Wergiliusz "Aeneis"
[6] Czas ucieka, wieczność czeka /łacina/
[7] Lecz wszystkich czeka jedna noc i raz trzeba deptać drogę śmierci /łacina/ Horacy "Carmina"
[8] Imię zaczerpnięte z Eposu o Gilgameszu - akadyjski epos opisujący poszukiwanie przez legendarnego Gilgamesza - władcę Uruk - tajemnicy nieśmiertelności. /źródło wikipedia.org
[9] Wszystko ma swój czas i swym biegiem wszystko przemija pod słońcem: czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono /łacina/ "Księga Koheleta"
[10] Dusza nie mogła odłączyć się od Boga jak tylko przez grzech, ani ciało od duszy jak tylko przez śmierć. /łacina/ Św. Bernard z Clairvaux "Liber ad milites Templi"
[11] Nieszczęście głupiego staje się upomnieniem dla mądrego /łacina/
Lubię to
 Lubi to 0 osób
 Kliknij, by dołączyć
Zobacz też
Słowa kluczowe: odźwierny, marina, sierrgiej, diaczenko, solaris, fragment

Podobne newsy:

» Pierwszy tom trylogii "Tułacze" już w styczniu!
50%
» Polaris, McDevitt Jack - patronat!
33%
» Coś na apetyt - fragment "Requiem"
33%
» Nowy numer SFinksa
25%
» Zapowiedzi!
25%
 
Podobne artykuły:

» Królowa Zimy - fragment
40%
» Świeca na wietrze - fragment!
29%
» Fragmenty "Rezerwatu Goblinów"!
22%
» Głupcy - recenzja
20%
» Tern - recenzja
20%


Dodaj komentarz, użytkowniku niezarejestrowany

Imię:
Mail:

Stolica Polski:



Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.




Artykuły

Gry komputerowe
Główne Menu

Gry RPG

Polecamy

Patronujemy
Aktywność użytkowników
madda99 zarejestrował się! Witamy!
_bosy skomentował Blood 2: The Chosen - recenzja
_vbn skomentował Mapy Starego Świata
wokthu zarejestrował się! Witamy!
_Azazello Jr skomentował Gdzie diabeł nie mówi dobranoc. "Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow - recenzja
Gabbiszon zarejestrował się! Witamy!
Liskowic zarejestrował się! Witamy!
_Kamila skomentował "Brudnopis", Siergiej Łukjanienko - recenzja

Więcej





0.111 sek