Warhammer >> Opowiadania >> Jesienne dolegliwości

| | A A


Autor: Wojciech „Rugnar” Janowski
Data dodania: 2007-07-23 23:27:54
Wyświetlenia: 5320

Jesienne dolegliwości

Był chłodny, pochmurny poranek 18 dnia Czasu Warzenia. Szare niebo zwiastowało kolejny deszczowy dzień spędzony w siodle. Na razie przynajmniej nie padało. Rudiger skończył swoją wartę, przeciągnął się i podrapał po nieogolonej twarzy. Popatrzył zmęczonym wzrokiem na pusty trakt, po czym wyciągnął zdobioną piersiówkę i wlał sobie do ust resztkę wódki. Była to parszywa Staroimperialna, ale młody najemnik nawet się nie skrzywił. Pił dużo i często, bo była to jedyna rzecz, która pozwalała mu nie myśleć o przyszłości; miał dopiero 23 lata, a zdążył już zobaczyć i doświadczyć więcej potworności tego świata niż jego ojciec w całym swoim nędznym życiu dokera. Rudiger rozmasował prawe ramię poznaczone blizną. Ręka zawsze bolała go na zmianę pogody.
- Spanie na gołej ziemi, tułanie się po traktach i bezdrożach Stirlandu, nędzna wódka w jeszcze nędzniejszych zajazdach – rozmyślał Rudiger – A wszystko to przez młodego barona von Schteiner. Znowu trzeba bawić się w mamkę i doprowadzić rozwydrzonego dzieciaka do domu. Chłystek zapewne siedzi teraz w zamtuzie „Czarna róża” i popija stirlandzkie czerwone.
Najemnik splunął w dogasające ognisko, podniósł swój koc i podszedł do dwóch mężczyzn skulonych na ziemi. Każdego szturchnął butem w bok, po czym poszedł zająć się końmi.
Magnus wychylił nos spod koca. Jesienny krajobraz wyssał z niego resztki sił i pozbawił ochoty do robienia czegokolwiek. Już chciał położyć się z powrotem, kiedy Konrad chwycił go za dłoń i wyciągnął z posłania. Młody czarodziej zachwiał się lekko i zamrugał. Chłodne powietrze i krople wody spadające na niego z drzew obudziły go ostatecznie. Poprawił swoje nowe szaty, chwycił kostur i kuśtykając poszedł przygotować posiłek z kurczących się z dnia na dzień zapasów. Reumatyzm nie dawał mu spokoju i czarodziej krzywił się przy każdym kroku. Mrucząc pod nosem przekleństwa pod adresem matki Konrada, chwycił kociołek i udał się nad strumień. Nie miał wcale ochoty jechać do Fauenhof po młodego barona, ale sakiewka, z dnia na dzień, stawała się lżejsza.
- Cóż – pomyślał – Lepsze to niż odstawianie kuglarskich sztuczek w gospodzie
Konrad niechętnie zajął się zwijaniem obozowiska i pakowaniem wszystkiego do sakw, plecaków i juków.
- Hej, Rudigerze! – krzyknął Konrad – Może choć raz zająłbyś się czymś pożytecznym i pomógł mi przy jukach?
Młody najemnik nie zwracał uwagi na swego kompana i dalej siodłał konie.
- Do ciebie mówię, pijanico! Ogłuchłeś!?
- Dobrze wiesz, kurduplu – odezwał się Rudiger – Że zwijanie obozu to twoje zadanie. Moją rzeczą jest dbać o to, żeby Twój koń nie zdechł po drodze.
Konrad odwrócił się zrezygnowany i dociągnął rzemienie swojego plecaka. Najemnik miał rację. Podróżowali razem od dwóch lat, pracując dla tego, kto zapłaci więcej. Już na początku znajomości podzielili się obowiązkami. Magnus znał się całkiem nieźle na gotowaniu. Wiele lat spędził na terminie u swojego mistrza, a ten lubił dobrze zjeść. Jeszcze niedawno Rudiger pomagał Konradowi przy obozowisku, ale od kiedy udało im się zdobyć konie zajmował się tylko nimi.
- Siedem lat nauki u Hansa „Lepkie Palce”, wyrzeczenia, tygodnie spędzone w lochach – mruczał Konrad dopinając ostatnią sprzączkę – I po co? Tylko po to, by teraz upychać ich brudne koce w zawszonych plecakach.

Był złodziejem od szóstego roku życia. Od początku był w tym dobry, nawet bardzo dobry. Wróżono mu błyskotliwą karierę, do czasu gdy został złapany. Kara była lekka. Połamano mu wszystkie palce. Mógł dziękować Ranaldowi. Innym ucinali ręce. Jednak od tego czasu stracił dawne wyczucie. Mimo że udało się nastawić połamane palce, które zrosły się całkiem dobrze, Konrad stracił część swojej wprawy. Zamki nie otwierały się już tak szybko, a bogaci kupcy często chwytali go za nadgarstek kiedy grzebał w ich pękatych sakwach. Dłonie bolały go najbardziej podczas zimnych, deszczowych dni, takich jak kilka ostatnich.

- To już nie jest to samo – wymruczał. Ponure rozmyślania przerwał zapach strawy.

Po śniadaniu dosiedli koni i ruszyli w drogę. W nikłym świetle słońca wszystko przybierało szary kolor, a unosząca się mgła czyniła widok jeszcze bardziej deprymującym. Wierzchowce poruszały się powoli i ociężale. Pierwsze krople deszczu poczęły rozbijać się na kapturach wędrowców. Małe, spadające gęsto, przenikały przez ich płaszcze, zbroje, ubrania i docierały do ciał. Chłód sprawiał, że wszyscy trzęśli się jak osiki na wietrze. Mokre drewno dawało niewiele ciepła w czasie popasów, wielce rzadkich zresztą i nieprzyjemnych. Od czterech dni podróżowali na południowy-wschód do zapomnianej przez Bogów mieściny zwanej Fauenhof. Od czterech dni siąpił deszcz. Od czterech dni nie mieli w ustach prawdziwego posiłku, a spali na ziemi. Od czterech dni kłócili się, narzekali i psioczyli na pogodę....

Po pięciu godzinach podróży w siąpiącym deszczu, we mgle przed podróżnikami zamajaczył kształt budynku. Po przejechaniu jeszcze kilku metrów ich oczom ukazała się stara, rozpadająca się krypta. Jej szare mury lśniły w deszczu, pokryte mchem i porostami. Zdobienia już dawno straciły swój kształt poddane wpływowi czasu, wiatru i słońca.
- Magnusie, gdzie jesteśmy? – zapytał Rudiger zmęczonym głosem – Nie pamiętam tej krypty, a jechaliśmy tym traktem co najmniej dwadzieścia razy. Zajrzyj do swojej mapy.

Mag podrapał się po nosie, chrząknął i spojrzał w szare niebo, jakby zauważył tam coś wielce interesującego. Potem wydął usta, westchnął i powiedział.
- No tak, mapa. Hmmm. Jakby wam to powiedzieć. Otóż, widzicie, drodzy przyjaciele, podczas naszej ostatniej wizyty w Kemperbadzie sprzedałem ją.
- Co zrobiłeś?! – zakrzyknęli chórem kompani.
- Potrzebowałem pieniędzy na nową szatę. Poprzednia była w opłakanym stanie. Nie patrzcie tak na mnie, przecież muszę jakoś wyglądać. Jestem magiem, do stu goblinów! – próbował bronić się Magnus.
- Pięknie, po prostu cudownie! Zgubiliśmy się, bo szacowny pan Magnus musi wyglądać! Czy szata dobrze leży, czy nie uwiera pod pachami?! Coś Ty narobił, durniu! Miałeś pilnować drogi! – krzyczał Konrad, wymachując rękami i czerwieniejąc na twarzy ze złości.
- Dajcie spokój. W zasadzie, to mamy niepowtarzalną okazję trochę dorobić. Ta krypta wygląda na nienaruszoną. – Bronił się mag.
- Nie mamy na to czasu, strojnisiu. Musimy zabrać młodego von Schteiner’a do tatusia – stwierdził Rudiger, masując bolące ramię.
- Młody baron nigdzie nie ucieknie – wymruczał Konrad uspokoiwszy się nieco – a taka okazja może nam się już nie trafić. Kto wie, może to grób jakiegoś znaczniejszego pana? Przynajmniej sprawdźmy, nie zajmie to dużo czasu.

Rudiger spojrzał zrezygnowany na kompanów i machnął ręką. Złodziej, uśmiechając się, zsiadł z konia i podszedł do dużych, kamiennych drzwi. Obejrzał je dokładnie i odczytał, z niemałym trudem, zatarty napis.

- Coś takiego! – westchnął Konrad, odwracając się w stronę kompanów – To grobowiec Lupolda von Konigsamen, jednego z kapitanów Magnusa Pobożnego!
- Lupold von Konigsamen? Przecież on zaginął w bitwie u bram Praag – zdziwił się Magnus.
- Zaginął, nie zaginął – denerwował się Rudiger – Jakie to ma znaczenie!? Otwórz ten grobowiec i sprawdźmy co też zostawił dla nas szacowny pan Konigmansen.
- Konigsamen – poprawił go Magnus z westchnięciem.

Konrad zbadał dokładnie zamek i po chwili zauważył mechanizm uruchamiający pułapkę. Uśmiechnął się do siebie, dziękując w duchu Ranaldowi za poskąpienie inteligencji budowniczemu.

- To banalnie prosta pułapka. Nawet dziecko by się nie nabrało. Zaraz otworzę – powiedział złodziej. Poruszył kilka razy bolącymi, pokrzywionymi palcami i wyciągnął zza pasa swój skarb: komplet wytrychów. Włożył delikatnie jeden do otworu i począł manewrować ostrożnie. Po chwili usłyszał ciche kliknięcie. Uśmiechnął się, wyciągnął wytrych...i zbladł. Na palcu pojawiła się mała kropelka krwi; jego krwi. Spojrzał zdziwionym wzrokiem na zamek, z którego sterczała małą igiełka. Najprostsza pułapka. Jak to się stało?
- To już nie jest to samo – wyszeptał. Co by o nim teraz pomyślał Hans „Lepkie Palce”? Dać się złapać na tak oczywistą pułapkę. Po chwili Konrad był już martwy.

Jego kompani zdążyli tylko zsiąść z koni, gdy drzwi starego grobowca rozwarły się powoli i stanął w nich trup dawno zmarłego wojownika odziany w niemal antyczną, przerdzewiałą zbroję płytową. Kościstą dłoń pokrytą resztkami skóry zaciskał na rękojeści starego, wyszczerbionego miecza. Wierzchowce zakwiczały przerażone, wyrwały się jeźdźcom i pogalopowały traktem. Magnus zaklął szpetnie i począł gorączkowo szukać w swej sakwie komponentów do rzucenia jakiegoś czaru, który mógłby zniszczyć ożywieńca. Nieumarły zwrócił swe niewidzące oczy na Rudigera i zaatakował wściekle. Najemnik chwycił swój pałasz i wyszarpnął go z pochwy...i poczuł przeszywający ból w ramieniu. Pogoda miała się zmienić, ale on miał już tego nie doświadczyć. Trwało to tylko ułamek sekundy, dość długo jednak by Lord Konigsamen mógł ominąć niezręczną zastawę i ugodzić najemnika w sam środek klatki piersiowej. Rudiger wyzionął ducha z wyrazem bezbrzeżnego zdziwienia na twarzy.

Magnus opanował się tymczasem i rozpoczął inkantację. Miał szansę; miecz ożywieńca utkwił w kręgosłupie Rudigera. I kto wie, może zaklęcie, które chciał rzucić młody czarodziej, pozwoliłoby na uniknięcie losu kompanów. Kiedy jednak zimny, jesienny wiatr przeniknął przez odzienie maga, odezwał się ból w kolanach. Czarodziej padł na ziemię jak ścięte drzewo.

- Moje nowe szaty – pomyślał. Nieumarły tymczasem wyrwał oręż z martwego ciała Rudigera i zatopił ostrze w brzuchu Magnusa. Ten plunął krwią i spojrzał zaskoczony na swego adwersarza. Szkielet wyszarpną miecz i powolnym krokiem wrócił do swej krypty, zabierając ze sobą dusze trzech podróżników. Ich ciała zgniją wkrótce a bielejące kości rozwłóczą po lasach dzikie zwierzęta.

Młody baron von Schteiner miał jeszcze przez kilka tygodni pławić się w rozpuście, póki jego ojciec osobiście po niego nie przyjechał z oddziałem zbrojnych i nie wywlókł w samej bieliźnie z zamtuzu w Faunehof. Wcześniej jednak, stary Baron rozesłał listy gończe za trzema podróżnikami, którzy wzięli od niego zaliczkę i ukradli bele najlepszego materiału na szaty reprezentacyjne, po czym znikli bez śladu. Co do starej mapy południowej części Stirlandu, z zaznaczonym na niej czerwonym atramentem miejscem pochówku Lupolda von Konigsamen... Być może ktoś odnalazł ją w jukach Magnusa razem z kilkoma łokciami pięknego, czerwonego materiału, w sam raz na szaty reprezentacyjne.
Lubię to
 Lubi to 0 osób
 Kliknij, by dołączyć
Zobacz też
Słowa kluczowe: chrystus, droga, do, kany, anne, rice, rebis, recenzja

Podobne newsy:

» Anne Rice 8 kwietnia w księgarniach
80%
» "Wyprawa do imperium mroku" R. E. Feista już w ...
27%
» Część pierwsza relacji z wizyty Davida Webera ...
18%
» David Weber w Polsce - plan spotkań!
18%
» John Updike w wydawnictwie Rebis
17%
 
Podobne artykuły:

» Lasher, Tom II - recenzja
62%
» Wampir Armand - recenzja
57%
» Godzina czarownic, tom 1 - recenzja
57%
» Godzina czarownic, tom 2 - recenzja
50%
» Lasher, Tom I - recenzja
50%


Dodaj komentarz, użytkowniku niezarejestrowany

Imię:
Mail:

Stolica Polski:



Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.




Artykuły

Gry komputerowe
Główne Menu

Gry RPG

Polecamy

Patronujemy
Aktywność użytkowników
madda99 zarejestrował się! Witamy!
_bosy skomentował Blood 2: The Chosen - recenzja
_vbn skomentował Mapy Starego Świata
wokthu zarejestrował się! Witamy!
_Azazello Jr skomentował Gdzie diabeł nie mówi dobranoc. "Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow - recenzja
Gabbiszon zarejestrował się! Witamy!
Liskowic zarejestrował się! Witamy!
_Kamila skomentował "Brudnopis", Siergiej Łukjanienko - recenzja

Więcej





0.102 sek