Warhammer >> Opowiadania >> Bastion Starego Świata

| | A A


Autor: Paweł Gruszczyński
Data dodania: 2007-07-23 23:38:07
Wyświetlenia: 5964

Bastion Starego Świata

Twierdza oblegana była od czasu, kiedy tylko najstarsze krasnoludy sięgnęły pamięcią. W zaśnieżonych, niedostępnych górach Kislevu, słabo opłacani, nawet z rocznym opóźnieniem, żołnierze, wciąż odpierali najazdy hord, których nikt nie ośmielił się nazwać. Wojsko, które raz przybyło do Praag, nigdy go już nie opuszczało. Powód był oczywisty – ci, co raz doświadczyli potworności nieustannej, bezsensownej wojny z Królestwem Zła, rubieżami bez kresu, nie mogli odnaleźć się już nigdzie indziej.

Nieważne kim byłeś wcześniej, jeżeli znalazłeś się tutaj raz, w zapomnianym przez bogów zakątku świata, wchłaniałeś szaleństwo tego miejsca. I stawałeś się taki, jak wszyscy – piłeś na umór i unikałeś ciemności. Dlatego w Praag zawsze nocami zapalano pochodnie. Dlatego nikt nie chciał być sam. Jeżeli ktoś zaczynał unikać kompanów, wiadomo było, że jego dni są policzone, że nie przetrwa.

Najemników nie było tu od wielu, wielu lat, odkąd ostatni ich oddział pod dowództwem Generała Ivana Skorsova został wybity w pień podczas pogoni za wycofującym się oddziałem orków. Kto mógł przypuszczać, że to była zasadzka? Odpowiedź jest prosta, wszyscy ci, którzy walczyli tu wcześniej i dla których nie było już złudzeń, że można atakować. Skorsov był nowy, obiecywano mu bogate łupy... Ale jak można wzbogacić się na orkach?
Dlatego walczyli tu tylko ci, którzy musieli. Skazańcy, niezdyscyplinowani żołnierze, banici. Szumowiny z całego Kislevu, przygnani tu za karę. Tylko w nielicznych wypadkach, było inaczej. Tak jak ze mną...

Ta scena, która odegrała się dwa lata temu w Nuln, dzisiaj jawi mi się jak wydarzenie sprzed lat dziesięciu. Byłem wtedy innym człowiekiem – opróżniałem bukłaki z winem, spałem z dziewkami karczemnymi i jeździłem od miasta do miasta, zarabiając na życie grą w karty. W ten pamiętny wieczór, który odmienił moje życie, ogrywałem dwóch szulerów w gospodzie Pełen garniec. Grali ze sobą przeciwko mnie, chociaż udawali, że się nie znają. Kiedy ograłem ich ze wszystkiego, dopiłem wino i szybko wyszedłem, zostawiając za sobą ich wściekłe gęby. Zdążyłem jednak przejść ledwie kilkadziesiąt kroków, gdy za sobą usłyszałem szybko zbliżające się w moją stronę kroki. Odwróciłem się błyskawicznie – moi dwaj towarzysze od kart pędzili co tchu w moją stronę z obnażonymi sztyletami. Zerwałem się do pędu, ale w uliczce, do której zmierzałem, stało już dwóch barczystych drabów z kijami. Szybko odchyliłem płaszcz i spoconą dłonią dobyłem z pochwy puginał. Oparłem się o ścianę i zacząłem modlić się do wszystkich znanych mi bóstw o pomoc. Czułem, że przeciwko takiej przewadze nie mam żadnych szans. Kiedy zobaczyli, jak wystraszony, z dygoczącą, niepewną ręką kreślę ostrzem w powietrzu, zaczęli zbliżać się ostrożnie w skupieniu. Wszyscy czterej. Byli już na odległość kilkunastu kroków, gdy zza nich wyłoniła się jakaś postać. Był to mężczyzna, którego wcześniej widziałem samotnie pijącego w Pełnym garncu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, kim jest. Miał lat pewnie ze trzydzieści, na sobie lekką kolczugę i miecz w skórzanej pochwie za pasem. Nie wiem, jak udało mu się tak szybko i bez zadyszki, w bądź co bądź pancerzu, znaleźć tutaj tak szybko.
- Precz od niego – powiedział ze zmęczeniem. – Precz psy – dodał, gdy spojrzeli na niego. - Dalej, bo jak psy ubiję.
Mówił do nich spokojnie w języku Imperium, ale znać było w jego słowach wschodni akcent Kislevu. Wciąż zbliżał się powolnym krokiem i położył rękę na rękojeści miecza.
Jeden z szulerów popatrzył na niego chytrze i ruszył w jego stronę z krzykiem na ustach. Nieznajomy przechwycił zbliżającą się rękę z ostrzem i uchwycił ją silnie w przedramieniu, a następnie wyrwał napastnikowi sztylet. Błyskawicznie przerzucił go do lewej ręki i pchnął silnie w bok przeciwnika. Żebra zachrzęściły, a ostrze gładko wsunęło się po rękojeść. Szuler wydał z siebie przedśmiertny charkot i osunął się na ziemię. Jego kompan stał nieruchomo, wyraźnie zaskoczony tym, co przed chwilą się stało, ale mężczyzna w kolczudze runął w jego stronę wyszarpując miecz z pochwy. Dwa oprychy z kijami rzuciły się do ucieczki. Nadbiegający ciął zamaszyście przez bark nieszczęśliwego karciarza i poprawił raz jeszcze krzyżowym cięciem. Krew chlusnęła z ciała, a on sam padł na ziemię bez życia. Stałem bez ruchu, słysząc za sobą jedynie oddalające w panicznej ucieczce kroki rozbójników.
- Dziękuję – wyszeptałem bezwiednie. – Życie ci zawdzięczam, panie - spojrzałem na dwie kałuże krwi rozrastające się wokół ciał zaszlachtowanych.
Mężczyzna skinął głową, ale nie odezwał się.
- Dziękuję ci panie za pomoc – mówiłem wciąż w zaskoczeniu. – Jak mogę ci się odwdzięczyć?
- Potrzebuję giermka – odparł spokojnie i schował okrwawioną broń. - Swojego straciłem na trakcie. Dopóki nie znajdę nowego, ty nim będziesz. – powiedział, jakby jego słowa były czymś najoczywistszym.
- Giermkiem? – zapytałem i ocknąłem się. – Nie, nie, panie, ja się do tego nie nadaję. Zresztą, mam wiele spraw na głowie... Marta chociażby, panie, córka kowala, czeka na mnie.
Nieznajomy spojrzał na mnie tak, że ciarki przeszły mi po plecach. W oczach miał coś dzikiego, coś, co przerażało.
- Jestem Slavomir Kustviecki, rycerz zakonu Solkana. Ocaliłem ci plugawe życie oszuście, bo oni kłamali tak jak ty, ale jednak ich zwyciężyłeś w nieuczciwej grze w myśl nieuczciwych zasad.. A ja nie lubię, kiedy ktoś te zasady łamie. Nawet wśród szubrawców takich jak ty. Chyba, że... – wyrzekł i zbliżył się do mnie na pół kroku. - Uważasz, że żądam zbyt wiele? Więc? Zostaniesz w zastępstwie moim giermkiem? Kiedy znajdę innego, będziesz wolny.
- A... ile mu zapłacisz? – rzuciłem szybko, by ocenić, jak długo będę musiał z nim przebywać. Jego obecność wciąż napawała mnie lękiem. O zakonie Solkana wiedziałem wówczas niewiele, najgorszych rzeczy dopiero się miałem dowiedzieć.
- Wikt i sto koron rocznie – odparł.
- Sporo – pomyślałem. Za taką stawkę powinien szybko znaleźć się zmiennik. Zgadzam się – odparłem.
Po jego twarzy przebiegł szelmowski uśmiech.

Z Nuln wyruszyliśmy następnego dnia o świcie. Kierowaliśmy się na wschód. Po drodze nie znalazł się żaden chętny na giermka. Gdy Kustviecki założył na kolczugę zbroję płytową z symbolem Solkana, na nic zdawały się rozmowy z podróżnymi. Namawiałem każdego, ale też i każdy widząc znak boga nieznanego i strasznego, posępnego pana sprawiedliwości, natychmiast rezygnował. Mój towarzysz podróży zdawał się być zadowolony z takiego stanu rzeczy. O ile on kiedykolwiek bywał zadowolony.
Zaletami dołączenia do rycerza zakonnego było to, że dostałem konia i miecz, a także skórzany, pokrwawiony i dziurawy zresztą, skórzany kaftan. Na tym też zalety się kończyły. Żarcie ograniczało się do sucharów, wody i mocnego trunku, który rycerz nazywał spirytusem, a który początkowo nie chciał mi przejść przez gardło.
Podczas drogi na wschód, która po kilku dniach przeobraziła się w drogę na północny wschód, Slavomir Kustviecki wreszcie wyjaśnił mi dokąd i po co jedziemy.
- Zdążamy do Praag – powiedział spokojnie spluwając przy tym w ognisko, które pomimo deszczu udało mi się rozpalić. - Każdy rycerz Solkana, zgodnie z rozkazem cara Kislevu, musi przesłużyć dla państwa dwa lata w miejscu, które wskaże odpowiedni urzędnik carski. Dwa lata – powtórzył i ponownie splunął w ogień. - I właśnie tam teraz zmierzamy. Ja dostałem to polecenie przed wyjazdem do Imperium, gdzie musiałem dostarczyć dokument od komandora zakonu dla jednego z tamtejszych hrabiów. W drodze powrotnej, jak wiesz - wtrącił – straciłem giermka. Dlatego te dwa lata spędzisz ze mną. Tam na pewno nikt nie podejmie się zastąpienia cię.
W pierwszej chwili miałem ochotę bydlaka zadusić, w drugiej zresztą też. Nawet się na niego rzuciłem, ale mnie ogłuszył jednym ciosem. Kiedy się przebudziłem, stał nade mną z obnażonym mieczem.
- Pamiętasz o umowie? – spytał
- Pamiętam – odpowiedziałem wycierając okrwawione usta.

Tak oto dotarliśmy na koniec świata, do ostatniego miasta, które broniło kraj przed falami zła. Tak dotarliśmy do Praag.
Miasto przypominało ogromną warownię. Gigantyczny mur, wielokroć naprawiany, oddzielał mieszkańców od pustki, która rozpoczynała się poza jego północną stroną. Tam też wciąż obecny chodził oddział wojska. Po uliczkach wciąż szwendali się żołdacy, pijani, zarośnięci. Sierżanci już dawno przestali zwracać uwagę na dyscyplinę i pili razem z nimi, pili aż po grób, aż po szaleństwo, które spotkać musiało każdego, kto widział i przeżył zbyt wiele.
Przez pierwsze tygodnie wchłaniałem nastrój tego ponurego miejsca, który wpełzał mi aż pod onuce. Wyróżniałem się z tłumu tak jak Kustviecki wyróżniał się poza Praag. Obłąkany wzrok rycerza pasował do ponurego obrazu, jaki stanowiło to przeklęte miasto północy. Z czasem i ja miałem się stać podobny.
Pierwszy szturm na miasto i utraciłem dziewictwo. Stałem na murze jak większość z obrońców. Atakujące hordy ciągnęły się masami, uderzając jak fale o mury miasta. Szturm trwał nieprzerwanie dwa dni. W końcu udało się nam go odeprzeć. Wylaliśmy rozgrzanej smoły tyle, że i dwadzieścia wiosek smolarzy w kwartał by nie dostarczyło. Cała masa zabitych i rannych. Dwukrotnie postrzelono mnie z łuku, z jednym – jak się okazało później – hobgoblinem, przez dobre dwa pacierze ścierałem się na blankach, aż w końcu udało mi się go zepchnąć. Pamiętam tylko strzępy obrazów. Krew zalewała mi oczy. Potem straciłem przytomność.
Od tamtej pory większość czasu poświęcałem na trenowanie walki mieczem. Kiedy ręce odpadały mi już ze zmęczenia, próbowałem uczyć się kislevskiego. Nauce zawsze towarzyszyło picie spirytusu i nalewek rozmaitej maści. Jak mówią: wódka rozwiązuje języki. Nabrałem tężyzny fizycznej i przy następnej obronie Praag, parłem na wdzierające się na mury bydło z furią dzikiego zwierzęcia. Wtedy też, część tej zwierzęcości obudziła się we mnie.
Po roku zginął Slavomir Kustviecki. Umarł pospolicie. Zwyczajnie. Zwyczajnie jak na to przeklęte miasto. Bez heroizmu. Ork zaszedł go od tyłu i ciął szablą przez plecy. Mój krzyk, żeby go ostrzec, zginął w hałasie walki. W bitwie wrzask jednego wojownika nigdy nic nie znaczy. Jeśli przyjdzie ci walczyć w Praag, zrozumiesz, o czym mówię. Gdy zginął mój prześladowca, mój wyrok przykuwający mnie do tego miejsca, wyjechałem. Nic mnie tu już nie trzymało. Dlaczego zatem wróciłem?

Przemierzałem trakty na koniu zmarłego rycerza Solkana jadąc z powrotem do Imperium. W karczmach, gdy mówiłem, że wracam z Praag, częstowano mnie jadłem i wódką, ale nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Kobiety unikały mojego wzroku, a dzieci płakały na mój widok. Mężczyźni odchodzili. Tylko zwierzęta nie zwracały na mnie uwagi, tak, jakby mnie w ogóle nie było
I wtedy zrozumiałem, dlaczego Chaos wciąż gnębi to miasto. Dlaczego wciąż atakuje Praag. Mieli tam swoich szpiegów. Zawróciłem więc konia i pognałem co tchu. Kapitan Rozmienny powiedział, że czuł, iż wrócę.
Orki, gobliny, bogowie Chaosu mieli swoich zauszników i donosicieli w mieście. Wiedziałem to na pewno. Uświadomiły mi to zwierzęta. Tylko one nie reagowały na mnie z przerażeniem. Koty, psy. Bezpańskie. Bezpańskie?
Były na usługach sił ciemności, wiedziałem o tym. Wciąż ćwiczyłem walkę mieczem, ale sam. Nikt nie chciał się ze mną mierzyć.
Chodzę więc nocami po mieście z wyciągniętym mieczem, wyławiając z ciemności piekielne sługi, które ukrywają się jako bezpańskie zwierzęta. Próbuję z nich coś wydobyć:
- Kiedy będzie następny atak? - pytam złapanego dachowca i odcinam mu nogę sztyletem.
- Kiedy? Kiedy?
Miauczy, piszczy. To coś znaczy. Jeszcze nie znam ich języka, jeszcze nie wiem. Ale dowiem się, dowiem się na pewno. Niech jeszcze nie wschodzi słońce, jeszcze porozmawiam sobie z tym psem, który wczoraj mi uciekł.
Lubię to
 Lubi to 0 osób
 Kliknij, by dołączyć
Zobacz też
Słowa kluczowe: pływająca, wyspa, elizabeth, haydon, rebis, recenzja

Podobne newsy:

» Część pierwsza relacji z wizyty Davida Webera ...
22%
» David Weber w Polsce - plan spotkań!
22%
» Wyspa rodem z Kuźni Gier!
22%
» John Updike w wydawnictwie Rebis
20%
» Zapowiedzi
20%
 
Podobne artykuły:

» Klęska ważki - recenzja
38%
» Ósemka - recenzja
36%
» Mózg - recenzja
36%
» Bazyliszek - recenzja
36%
» Interwencja - recenzja
36%


Dodaj komentarz, użytkowniku niezarejestrowany

Imię:
Mail:

Stolica Polski:



Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.




Artykuły

Gry komputerowe
Główne Menu

Gry RPG

Polecamy

Patronujemy
Aktywność użytkowników
madda99 zarejestrował się! Witamy!
_bosy skomentował Blood 2: The Chosen - recenzja
_vbn skomentował Mapy Starego Świata
wokthu zarejestrował się! Witamy!
_Azazello Jr skomentował Gdzie diabeł nie mówi dobranoc. "Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow - recenzja
Gabbiszon zarejestrował się! Witamy!
Liskowic zarejestrował się! Witamy!
_Kamila skomentował "Brudnopis", Siergiej Łukjanienko - recenzja

Więcej





0.116 sek