Autor: Emil Dworakowski Data dodania: 2007-07-23 23:48:11 Wyświetlenia: 7747
Spadek
Wiedząc, że zaraz uśnie, John Frath, wstał z krzesła. Obrócił się to w jedną, to w drugą stronę. Zauważył nielicznych już, jak zwykle o tej porze, bywalców karczmy "Valtor". Jedni z nich chrapali z twarzą pokrytą resztkami jedzenia. Inni z bardziej wytrzymałą głową żłopali piwo. Powoli ruszył w stronę wyjścia. Gdy mijał ostatni rząd stołów jeden z siedzących przy nim osuną się na ziemię z lekkim klapnięciem. Zwinnie przeskoczył nad cuchnącym ścierwem i uśmiechnął się do siebie myśląc "Za parę minut to mogłem być ja". Dotarł do drzwi, pociągnął za metalowe kółko służące za klamkę. Głośne skrzypienie nikogo nie wytrąciło z dotychczasowych czynności. Uderzył go powiew zimnego nocnego powietrza, który wydmuchiwał zapach wszystkich dziennych czynności mieszkańców Nuln. Zapach ryb tych zepsutych i świeżych mieszał się z wonią alkoholu, który lał się tutaj z każdych drzwi. Poprawił milicyjny mundur i ruszył wzdłuż rzędów niczym nie różniących się domostw. W mniej więcej trzy minuty po opuszczeniu karczmy, poczuł ten niemiły dreszcz. Czyjeś oczy wypalały w nim dziurę w plecach. Był obserwowany. Przyśpieszył kroku. W pewnym momencie zdawało mu się, że padający blask księżyców rzuca cień postaci poruszającej się po dachu budynku, jednak gdy spojrzał w tamtą stronę, nic nie zauważył. Ulice były puste, co sprawiło, że poczuł się jeszcze bardziej bezbronny. Gdy minął zakręt, poczucie, że ktoś go obserwuje minęło tak szybko, jak się pojawiło. Odetchną z ulgą i zaczął myśleć o kolejnym dniu i co ma jutro od załatwienia. Najpierw musi iść do Margaret po zapłatę za ten miesiąc, potem po nowy przydział, po południu pomóc swojemu dozorcy w wysprzątaniu klatki schodowej. Nagle urwał swój potok myśli, bo te uczucie powróciło ze zdwojoną siłą. Niemal czuł oddech na swoich plecach. Szybko się obrócił w jednej chwili wyciągając miecz z pochwy i kucając podniósł wzrok wysoko, potem na drugą stronę ulicy, następnie za siebie. Nic jednak się nie poruszyło. Żaden szelest, który by zwrócił jego uwagę. Powoli wstał. Ponownie rozejrzał się dookoła i ruszył w kierunku domu. Widział już drzwi. Zbliżał się do nich. Oblany coraz to zimniejszym potem. Różne myśli przychodziły mu do głowy. Nieraz był w poważnych opałach. Wiele razy stawał oko w oko z o wiele silniejszymi przeciwnikami niż on, ale nawet oni nie wywołali w nim takiego strachu jak ta cisza. Gdy mijał próg, postanowił zaryzykować i szybkim ruchem uskoczył za wiecznie otwarte drzwi klatki schodowej. Wstrzymał oddech i czekał na tego kogoś. Sekundy mijały, a nic się nawet nie zbliżyło. Już miał wychodzić z kryjówki, kiedy światło księżyców padające na jego twarz przez szparę pomiędzy framugą a drzwiami zostało zasłonięte przez ciemny smukły kształt. Odwrócił wzrok i zobaczył kontury postaci. Poruszała się jednak nie wydając żadnego dźwięku. Przeszła przez klatkę i postawiła nogę na pierwszym stopniu. John wyczuł nadarzającą się okazje i trzonkiem nadal trzymanego w ręku miecza rzucił się na cel. Jednym zwinnym ruchem ramienia postać wykorzystała energie Fratha do skierowania go na ścianę. Ten odbił się z łoskotem od niej i upadł bezwładnie na stopnie.
Rozdział I
- "To" jest kurczak? Prosiłem dużego, średnio wysmażonego. Zabieraj mi to pan i przynieś to co zamówiłem! - ostatnie słowo powiedział już prawie krzycząc do karczmarza, który nie zdążył jeszcze postawić dania na stole - Jak nie pokażesz im kto tu rządzi na początku, to zawsze będą tobą pomiatać. - rzekł grubym głosem Teo do swego kompana. Złożyli właśnie zamówienie na obiad. Często tu jadali z powodu małej, jak na tę część miasta, liczby zgonów w trakcie posiłku. Teo i Phil byli przyjaciółmi od niepamiętnych czasów. Razem przeżyli niejedną przygodę. Może raczej „przetrwali” byłoby właściwszym określeniem tego, co wyczyniali. Głupota Phila i pewność siebie Teo sprawiały, że kłopoty w nadmiernych ilościach lgną do nich jak muchy do miodu. Wydostawali się z ich najczęściej dzięki dziwnym zbiegom okoliczności lub, o dziwo, coraz częstszym przebłyskom inteligencji Teo. Teraz siedzieli w karczmie "Wyjący wilk" aby ugasić pragnienie i zaspokoić głód.
- Ale Teo, przychodzimy tu codziennie od roku - ze zdziwieniem stwierdził Phil.
- No, tak. Chodziło mi, pierwsze wrażenie, jak ważne ono jest. Tak, eee... Zamówiłeś już coś? - mówiąc to zmierzył go wzrokiem, zatrzymując się na jego brzuchu,
Philip Morisen. Był najmniejszym człowiekiem, bądź największym krasnoludem jakiego znał. Po dziś dzień jednak uśmiecha się na myśl tych ciekawych zajść z krasnoludami jakie miały miejsce w trakcie ich przygód. Najczęściej wyśmiewali się z Phila za jego brak brody, docinki typu "Najładniejsza krasnoludzica w mieście" czy "Elfia dupa zamiast twarzy", lecz były i ostrzejsze zajścia, kończące się najczęściej wyjmowaniem bełtów z tyłka. Dla Teo to nie przeszkadzało. Widział w nim swojego jedynego i prawdziwego przyjaciela, takiego, którego nikt nie podburzy przeciwko niemu. Pasowała mu także ciekawość jaką obdarzał jego osobę. Godzinami z otwartymi ustami Phil mógł wysłuchiwać nie do końca prawdziwych powieści o tym jakie przygody i jakich przeciwników pokonywał Teo.
- Nie zaraz coś wybiorę. Ale powiedz mi czy zastanawiałeś się kiedykolwiek nad tym czym jest Chaos?
- Ha. Nie raz krzyżowałem miecze z pomiotami Chaosu. I jak widzisz siedzę tu z tobą i rozmawiam.
- Naprawdę walczyłeś z Chaosem? - w oczach Phila pojawił się błysk ciekawości. Na co tylko czekał jego kompan.
- Opowiadałem ci może kiedyś o tej przygodzie w przełęczy Noradu ?
- Tak.
- Acha... - lekkie zmieszanie dało się zauważyć na twarzy Teo - A opowiadałem ci o potyczce z Minotaurem ?
- Ta trzy razy. Ale mówiłeś że to były dwa Minotaury. Opowiedz jak to było z tym wampirem - oczy Phila przestały miotać się po pustym już talerzu i zawiesiły się na przyjacielu. Oczekując na każde słowo, które wyleci z jego ust.
Teo Lisert to bez wątpienia wzór do naśladowania dla Phila. Jest uważany za przystrojnego, o ile można wierzyć panienkom z karczmy. Lekki zarost i zawadiackie spojrzenie przyciąga, tak pozytywne sytuacje, jak i kłopoty. Chodzi zawsze z nieodłącznym mieczem przy pasie. Ubranie przykrywa niewielkie skażenia na klatce piersiowej i ramionach. Niczym praktycznie nie wyróżnia się z tłumu i motłochu miasta Nuln.
- Tak myślę, że mogę przybliżyć ci tą zapierającą dech w piersi historie...
Nie dokończył jednak, gdyż zagłuszyła go rozmowa tocząca się przy sąsiednim stoliku.
- A ja ci mówię że spadek to dobra rzecz - wykrzykiwał mężczyzna w średnim wieku z brodą i w przekrzywionym kapeluszu. Troszeczkę wstawiony, ale z tego co było widać po przelotnym spojrzeniu, jeszcze kontaktujący. - ...no mówię ci, gościu ostatnio dostał w spadku dom. Rozumiesz, normalny, pełen różnego rodzaju śmieci, dom. I jak, ty mi teraz powiedz, nie załamać się?
- A po cffo był by cffi tffaki wielki dom? A...? - z niekrytą trudnością w wymowie odpowiedział mu sąsiad siedzący na przeciwko stołu, plecami do Phila i Teo. Ten był bardziej podatny na trunki i w momencie odpowiedzi na pytanie kolegi musiał nieźle się skupiać aby równocześnie mówić i trzymać kufel.
- No jak "po co"? Jak bym nie mieszkał, to bym sprzedał. Kurza stopa, taki John Frath to ma farta... - urwał gdyż spostrzegł Teo wpatrującego się świdrującym spojrzeniem w jego oczy. Mężczyzna wstał, oparł się o stół, nachylił w jego stronę i opryskując go resztkami, nie przerzutego jeszcze jedzenia krzykną. - Czego się, brudzie z pachy orka, gapisz, a? - Na co Teo uśmiechną się i także wstał, gdyż doświadczenie podpowiadało mu że właśnie stojąc szanse na przetrwanie bójki karczmiennej są co najmniej trzy razy większe. Phil siedzący plecami do pijaków, nie obracając głowy, sięgał powoli po topór. Napięcie wzrosło kiedy każdy czuł już pod ręką zimno stali. Przeciwnicy nie próżnowali i także odsłoniwszy płaszcze przeciwdeszczowe ukazali swój oręż. Dla Teo, te parę sekund wydawało się długimi godzinami. W karczmie powoli ucichły odgłosy rozmów, brzękania kufli i szczęk łyżek o talerze ze strawą. Wszyscy wpatrywali się w tych dwóch stojących mężczyzn. Najmniej odporny okazał się kompan brodacza, który próbując szybko wstać, potknął się o nogę od stołu i przewrócił się na Phila. Nim spostrzegli, kotłowali się już między krzesłami i stołami. W tej samej chwili, mieczy dobyli Teo i brodacz. Ogólne zainteresowanie gości w karczmie przeniosło się na dwójkę na ziemi. Morisen trzymał go za rękę i nogę a ten próbował drugą ręką przetrącić mu szczękę. Scena ta wywołała salwy śmiechu które przetoczyły się po sali. Jednak trzeci cios z kolei dosięgnął podbródka. Siła uderzenia odrzuciła Phila do tyłu. Wyswobodzony przeciwnik podniósł się na nogi i chwycił krzesło kiedy Morisen leżał na ziemi podparty jedna ręką, a drugą wyczuwający ewentualne złamanie szczęki. Nie całe pięć metrów dalej Teo i brodacz doskoczyli do siebie, błyskawicznie wyciągając miecze. Jeden zamach prawą ręką brodacza na bark i blok Teo. Drugi zamach i blok. Gdy przeciwnik chciał ponowić akcję Teo wyczuł nadarzającą się okazje i przerzucił miecz na lewą rękę i zadał cios z tej odsłoniętej strony. Brodacz jednak nie był na tyle pijany, na ile spodziewał się Lisert. I ten także zablokował cięcie. Tylko tym razem ich miecze zwarły się w metalicznym uścisku. Po kilku chwilach siłowania, ich twarze znalazły się na wprost, a między nimi ostrza piekielnie ostrych mieczy. Byli o kilka naście centymetrów od siebie. Wpatrywali się sobie głęboko w oczy, w których było widać resztki sił u obu walczących. Brodacz postanowił zaryzykować i uderzyć z czoła w nos Teo. Niefortunnie jednak jego przeciwnik cofnął głowę i pozwolił, aby między dwa ostrza weszła jego broda. Lisert poluźnił trochę uścisk na miecz i lekko go przekrzywił. Efekt był natychmiastowy. Strzępki brody posypały się na podłogę wraz z kroplami krwi która ciekła po jego mieczu. - Puść miecz - powiedział ze stoickim spokojem. Przeciwnik posłusznie pościł miecz. Nie długo delektował się tą chwilą triumfu, gdyż chwile wcześniej kompan brodacza nie trafiając krzesłem w Phila spowodował ogólno karczmienną bijatykę. To co ważyło mniej niż pięćdziesiąt kilo znajdowało się już w powietrzu a ci ”odważniejsi” siedzieli pod stołami. Phil trzymając topór przed sobą wycofał się plecami do kompana.
- I co teraz?
- Jak to co? Plan B – rzekł Teo odpychając nogą brodacza na jedyny stojący stolik w karczmie.
Planem B okazała się ucieczka pod stołami na czworaka do wyjścia. Gdy znaleźli się na zewnątrz strzepali z siebie resztki szkła i jedzenia.
- Możesz mi łaskawie powiedzieć co tak interesującego było w rozmowie tych dwóch pijaków że wymagało to interwencji? - nadal pocierając szczękę Phil żalił się kompanowi.
- A było coś ciekawego. Znam tego Johna Fratha nawet dobrze. Możemy go odwiedzić.
- W tym jego nowym domu? Dla mnie może być. Jest południe a ja już zdążyłem dostać po pysku to chyba nowy rekord.
- Nawet wiem po kim mógł dostać ten spadek. Więc z odnalezieniem go nie będzie problemu - mówił te zdania jakby nie do przyjaciela tylko tak, mimochodem, jakby snuł po zupełnie innej drodze niż, tą którą właśnie ruszyli.
Była to dość stara część miasta. A co za tym idzie, zamieszkiwały ją tylko i wyłącznie rodziny albo z nazwiskiem albo pieniędzmi. Rozmieszczenie budynków było bardziej rozrzedzone niż w innych dzielnicach, co dawało pole do popisu ogrodnikom, którzy prześcigali się w coraz to dziwaczniejszych rzeźbach. Ulicami przechadzali się panicze w fikuśnych strojach. Coraz dostawali jakieś pozdrowienia z przejeżdżających dorożek, kłaniali się panienkom w obfitych sukniach. Gdzieś między nimi wszystkimi przebiegnie co raz jakaś pokojówka, czy goniec z całą masą spraw na głowie. Jeden z tych gońców właśnie wypadł z za rogu i z całym impetem wyrżną w Phila.
- U Phil... musisz być szybszy - nie mogąc powstrzymać się od śmiechu przygadał Teo.
- Gdzie ten dzieciak. Połam mu nogi - mówił trzymając się za twarz. Chłopak podniósł się powoli i skulił pod ścianą słysząc wyrok na swoje ciało. Dostrzegł to Teo i zaczął żartować.
- Nie bój się. On ci nie połamie nóg. Najwyżej grubego palca. Albo małego u ręki. Ale nie całą nogę – przygadywał cały czas z uśmiechem na twarzy co wprawiło w jeszcze większą agonie chłopaka. Phil powoli wstał ciągle trzymając się rękami za głowę. Gdy je zabrał okazało się że ma trzecie oko. Pomiędzy dwoma wcześniejszymi. Guz był tak duży, że nieco przysłaniał mu widok.
- Mały gdzie jest dom pana Johna Fratha - spytał Teo. Pytanie wydawało się jak najbardziej normalne, ale po minie gońca można było powiedzieć co innego. Błagalnym wzrokiem spoglądał raz na Phila ledwo trzymającego się na nogach raz na Liserta. W końcu chyba zrozumiał pytanie ale nic nie powiedział tylko wskazał palcem na dom po przeciwnej stronie ulicy. Teo spojrzał w tamtą stronę i przyjrzał się wielkiemu dwu piętrowemu domowi, który wyróżniał się wśród innych wieloma dobudówkami w najmniej przewidzianych miejscach. Na przykład jedna z nich była na piętrze wielkości nie większej ja komórka na narzędzia.
- Dzięki. A teraz spadaj zanim mój przyjaciel stanie na równe nogi. Choć Phil odwiedzimy znajomego - ruszył powoli w stronę bramy. Nim sięgnął po klamkę u jego boku znalazł się Phil mrużący oczami i pocierający czoło. Podeszli krótkim podejściem do drzwi i zapukali. Nikt jednak nie otworzył. Zapukali drugi raz, głośniej. Już mieli pukać kolejny raz gdy drzwi się uchyliły i staną w nich mężczyzna.
Wysokim o smukłej budowie ciała. Gdyby nie siwe włosy na głowie do złudzenia przypominałby strzyge. Ciemne oczy przykryte długimi i krzaczastymi brwiami łypały na wszystko, co wydawać by się mogło podejrzanie. Pociągła twarz z uwydatnionymi kośćmi policzkowymi, wykrzywiona, jakby w zębach wiecznie siedziały resztki zjełczałego jedzenia. Chrapliwy, wysoki głos wydobywał się z jego ust.
- Czego chcecie? - zapytał jegomość.
- My do Johna Fratha - siląc się na uśmiech wypalił Phil.
- Właśnie - przytakną Teo.
-To ja. Po co tu przyszliście? - staruch z jeszcze większym zaciekawieniem wpatrywał się w gości.
- Chciałbym panu przedstawić nowy uniwersalny środek do czyszczenia - Ni stąd ni zowąd palną Teo. Phil przez chwile się uśmiechał, ale nie długo gdyż górę wzięła ciekawość i z takim samym zaciekawieniem zaczął wpatrywać się w kompana - Zmywa plamy po krwi, winie, tłustych posiłkach. Dzięki niemu ubrania są świeże i pachą nieskończoną gamą zapachów. Czy jest pan zainteresowany? - Skończył Teo i oczekiwał na odpowiedz. W trakcie gdy jegomość wychodził z szoku.
- Yyy... Nie - Odmówił staruch.
- Dziękuje zatem i życzę miłego dnia. Do widzenia - Żegnając się ruszył do bramy.
- Ej, przecież mieliśmy się tu zatrzymać - Zmieszany Phil nie do końca rozumiał co się dzieje.
- Choć Manfredzie - Ciągnąc go za ramie do bramy, żegnał się jeszcze skinieniem głowy ze starcem.
Gdy byli już kilka kroków od bramy. Phil prawie biegł za Teo. Nie wytrzymał jednak i wyrwał ramię z uścisku przyjaciela. Nadal idąc za nim rzekł:
- Słuchaj co tam chodziło jaki środek do czyszczenia, jaki Manfred? Możesz mi powiedzieć z łaski swojej czemu nie zatrzymaliśmy się u Tego Johna Fratcha, ani nawet nie weszliśmy do środka? - Zbulwersowany Phil mało co nie wypluwał płuc po tempie, które nałożył Teo.
- To nie był John Frath - Nie patrząc na przyjaciela odpowiedział Teo.
- Jesteś pewien - Próbował dalej Phil.
- A na ile można znać swojego brata? To nie był mój brat.
Phil staną jak wryty. Otworzył usta ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Patrzył na Teo próbując sobie to wszystko poukładać. Jego kompan poszedł do niego gdyż wyglądał tak na środku chodnika dość dziwnie.
- Choć pogadamy gdzie indziej. Tu ściany mają za duże uszy. - I znów musiał ciągnąć przez chwile Phila za ramie zanim ten się opanował.
Rozdział II
- Ty masz brata? - Siedząc w tej samej karczmie, z której nie dawno wyszli, Phil nadal próbował wycisnąć coś z przyjaciela. - I nic mi nie mówiłeś.
- To przyrodni brat - W ciągłym zamyśleniu tkwił Teo
- Mieliśmy tego samego ojca i nic poza tym. Moja matka była jego guwernantką. Według mojego ojca, krótki romans nic nie znaczący. Ale owocem tego byłem ja. Oczywiście mając żonę i dziecko nie mógł pozwolić sobie na skok w bok. Zapłacił mojej matce za milczenie, wynajął kogoś innego do opieki nad synem i tyleśmy go widzieli. Czasem się odzywał, przysyłał jakieś ubranie, prezenty. Nawet był na jej pogrzebie.
- Ale brat to brat.
- Tak, widzieliśmy się kilka razy, więcej niż kilka. On był zupełnie inny od tych wszystkich zepsutych synalków elit. Wstąpił nawet do straży miejskiej i żył tylko i wyłącznie z pensji milicjanta. Mój kontakt z nim urwał się zaraz po śmierci mojej matki. Nawet nie wiem czemu. A jak usłyszałem że odziedziczył dom po tym nasz ojcu to pomyślałem że czas odnowić starą znajomość.
- Czemu ten staruch podaje się za twojego brata - Dopytywał się Phil przyciszonym głosem.
- Bardziej interesuje mnie w tym momencie gdzie jest prawdziwy John Frath?
- I co zamierzasz z tym zrobić Teo? - To pytanie wyrwało z zamyślenia towarzysza. Sięgną po kufel, podniósł go w geście toastu i z uśmiechem na twarzy powiedział.
- Jak to co? Odwiedzimy sobie pana Johna Fratha. Kiedy sobie będzie smacznie spał.
***
- Ciągle nie wierzę, że to robimy - Idąc tą samą uliczką co w południe nie zauważyli tych elegantów, karet czy panien eksponujących swoje gabaryty. Lampy były właśnie zapalane przez niskiego człowieka w dziwnym kapeluszu w kształcie stożka. Przez chwile Phil się zastanawiał po co mu taki kapelusz. Jednak odpowiedz przyszła sama gdy płomień, który trzymał na długim drążku zapaliły resztki nafty na obwodzie lampy i spadł płonąc na kapelusz. Okazało się że nakrycie głowy było z metalu więc płomień tylko "spłyną' po nim na ziemie.
- Spokojnie Phil, mój przyjacielu. To nie włamanie tylko przyjacielska wizyta rozpoznawcza - Teo wyglądał na pewnego siebie. Choć w głębi cały czas gnębiło go pytanie, co się stało z prawdziwym Johnem.
- Dla mnie to nadal wygląda jak włamanie - Nie ustawał w narzekaniach Phil, drepcząc za Teo.
- Dobrze, nie chcesz to nie idź. Ale ja tam, tak czy siak, wejdę czy mi w tym pomożesz, czy nie - postawił przyjaciela w sytuacji, której i tak znał wynik. Phil nadal mrucząc coś pod nosem zrównał swój krok z Teo. Przeskakując płot w miejscu, gdzie światło latarni nie dochodziło, wykonali najłatwiejszą część planu. Wokół posiadłości roztaczały się liczne krzewy, żywopłoty i innego rodzaju dobre zasłony przed wścibskimi oczami ewentualnych strażników. Kucając, gdzie niegdzie czołgając, doszli do ścian willi. Rozejrzeli się wokół, czy żadne z ich dotychczasowych posunięć nie zwróciło uwagi przechodnia lub mieszkańców pobliskich domostw.
- Dobra, jakby coś poszło nie tak, spotykamy się w karczmie "Wyjący Wilk" rozumiesz? - Przyciszonym głosem Teo ustalał ostatnie szczegóły akcji.
- Spoko. Możemy tylko trafić do więzienia. Słyszałem co tam robią z małymi mężczyznami. Zamykają ich w ciasnych celach z dużymi obleśnymi bandziorami, którzy... - urwał bo napotkał złowieszczy wzrok kompana - Dobra już dobra, nic nie mówię - I znów musiał przerwać, z tą tylko różnicą, że to nie Teo przywołał go do porządku, a dziwne chrobotanie nad ich głowami. Szybko przesunęli się dwa metry dalej przyciskając się do ziemi i nasłuchując. Dźwięk dochodził zza okna na parterze. Powoli, centymetr po centymetrze, okno otwierało się. Po niecałej minucie, z wąskiego prześwitu zaczęła wystawać noga, potem biodro, kolejna noga, talia aż w końcu przez wąskie przejście przecisnęła się kobieta.
Kobieta w pełnym tego słowa znaczeniu. Zwinne ciało i delikatne dłonie w taki sposób podkreślające jej urodę, że gdyby nie ten strój złodzieja mogłaby uchodzić za szlachciankę. Długie kasztanowe włosy spięte w kucyk. Bystre oczy rozbiegane za każdym nawet najdrobniejszym szelestem. Zeszła z parapetu i przykucnęła. Dopiero po krótkiej chwili Teo zdał sobie sprawę że ona wie o ich istnieniu więc bez pośpiechu zagadną:
- Nie przystoi tak pięknej kobiecie imać się tak brudnych prac. - Tajemnicza postać zmierzyła go wzrokiem następnie Phila i odparła
- Tak masz racje. Więc może weź swoją panienkę i wracajcie do domu.
Na twarzy Johna widać było w nikłym blasku księżyców wyraz głębokiego zastanowienia. Ale coś mu zaświtało chyba, bo z triumfem prawie że wykrzyknął:
- Ja ciebie znam!
- Widzę, że sława mnie wyprzedza - Odpowiedziała z niekrytą satysfakcją kobieta.
- Ty jesteś Giny Victors. - Na twarzy Ginny pojawił się rumieniec - To ciebie trzy miesiące temu złapali za "Najgłupszą kradzież w historii miasta" Tak było w gazetach przynajmniej.
Rumieniec dziewczyn przykrył teraz cień strzelających gniewem oczu. Teo wyczuwając ciężki klimat postanowił złagodzić trochę sytuacje.
- Eee... Wybacz mojemu koledze dostał dzisiaj w głowę i musiało mu to zaszkodzić. Ja jestem Lisert. Teo Lisert. - Mówiąc to przykucną i wyciągną do niej rękę. Uścisnęła mu dłoń po czym znowu piorunującym spojrzeniem strzeliła Phila, na co ten wzdrygną się i wybąkał:
- Prze... przepraszam. Ja jestem Phil Morisen.
- Nie powiem że jest mi miło. Ale tak w ogóle to nie macie czego tu szukać cała piwnica jest zastawiona jakimiś narzędziami.
- My nie przyszliśmy to kraść. - Z uśmiechem odparł Teo.
- Fajnie, bo ja też. Tylko pożyczam - Z sarkazmem odpowiedział Giny. Cały czas rozglądając się i nasłuchując nietypowych, jak na tę cichą i spokojną noc, dźwięków. Chwile trwała cisza, którą przerwało pogwizdywanie pijaka na ulicy. Choć był w dość dużej odległości. A ich kryjówka nie była oświetlona ani przez latarnie ani przez światło księżyców. Wszyscy jak na znak przywarli do ziemi. Jak po chwili się okazało bardzo dobrze zrobili bo do podchmielonego jegomościa podszedł przedstawiciel straży miejskiej i zaczął go wypytywać. Na ich nieszczęście wizyta Giny w domu prawdopodobnie wywołała poruszenie wewnątrz, czego efektem była wychylająca się głowa z okna. Była to ta sama osoba, która otworzyła im drzwi tego południa. Teraz w półmroku jego twarz wyglądała jeszcze bardziej posępniej i przerażająco. Sekundy dłużyły się niemiłosiernie. Phil ledwo co mógł oddychać, bo położył się twarzą do trawy i bał się zmienić pozycję, aby nie wydać choćby najmniejszego dźwięku. Pozycję, w której znieruchomieli wymagały coraz większej wytrzymałości. "Jeszcze tylko kilka sekund" - powtarzał sobie Phil komponując kolorem twarzy do trawy. - Trzask - Okno się zamknęło, a Giny i Teo wypuścili głośno powietrze. Morisen aż się zakrztusił dużym hałstem powietrza, który przywrócił mu naturalną barwę policzków. Zadowolenie nie trwało jednak długo. Hałas zamykanych okiennic oraz ich poruszenie po tym, sprowadziły w ich stronę ciekawskie oczy strażnika. Trudno było ich dostrzec jednak Teo zdecydował na chwilę zmienić miejsce. Kiedy odchodzili w prawą stronę domu kontem oka dostrzegł Giny idąc wzdłuż ściany w przeciwnym kierunku. Obeszli dom niemalże czołgając się. Zaraz po tym jak się zatrzymali, zza rogu dostrzegli przenikającą z jednego cienia do drugiego Victors.
- Ona też chyba sobie dzisiaj daje spokój - podbródkiem pokazując dziewczynę zauważył Teo.
- Ta. Nie wiem po co się włamywać, żeby nic nie wynosić - nie rozumiał Phil.
- Bo widzisz ona myśli do przodu. Nic nie ukradła to i nie zauważą jej obecności. Więc może jutro tu wrócić i przeszukać kolejne prawdopodobnie wartościowsze piętro.
- Może i ja tam nie jestem złodziej, to i nie wiem jak się taki powinien zachowywać.
- I my musimy myśleć do przodu. Co powiesz drogi przyjacielu na to, żeby nam pomogła? - Cały czas obserwując zwinne ruchy Ginny zaproponował Teo.
- Co, oszalałeś? To sprowadzi na nas nieszczęście. - Nie krył zdziwienia Phil
- Przyda się nam, jak chcemy się tam dostać. A poza tym ona i tak tam będzie chciała wrócić więc nie problem z motywacją.
Nie czekając długo na przyjaciela Teo ruszył w kierunku Giny, która wyciągała właśnie z krzaka płaszcz. Włożyła go, zanim Teo do niej się przyczołgał. Przekręciła głowę we wszystkie strony. Nic nie zwróciło jej uwagi. To też powoli, kucając zbliżała się do płotu.
- Czekaj - Szeptał Teo. - Mam dla ciebie propozycję.
- Zostaw mnie. Pracuje sama - Jakby przeczuwając odpowiedziała Victors.
- Nie wątpię, że lepiej ci się pracuje w pojedynkę, ale my naprawdę potrzebujemy twojej pomocy
Doszli do płotu, Giny znowu obejrzał wszystkie zakątki posiadłości, potem ulicy. I już była na płocie kiedy Teo sięgną po ostatnią deskę ratunku.
- Może mi się wymknąć, że widziałem ciebie tutaj. Na pewno jesteś na zwolnieniu, szkoda by było wracać tam...
- Nie zrobisz tego - momentalnie zeskoczyła z płotu łapiąc Liserta za zbroje i patrząc mu gniewnie w oczy.
- Jak mnie do tego zmusisz. Emm... znaczy jak mnie zmusisz to...– zwątpił w swoje siły Teo - Pewnie że bym nie powiedział ale naprawdę potrzebujemy ciebie, ee... znaczy twoich umiejętności. Wszystko w domu jest twoje, oczywiście my nie chcemy nic ukraść. Musimy jedynie coś sprawdzić. To wszystko. - Przypatrywała się jeszcze mu przez chwile po czym poluzowała uścisk i rzekła nadal z gniewem na twarzy:
- Nie wierzę ci do końca ale dobrze... jak piśniesz komukolwiek, to nie ręczę za siebie.
- Dobra to spotkamy się w południe w karczmie „Wyjący Wilk”. Wiesz gdzie to?
- Tak. I przystopuj swojego kolegę bo działa mi na nerwy - Już z lekkim uśmiechem przytaknęła Giny.
- To do zobaczenia jutro - spojrzał na płot - Może podsadzić?
Teo złożył ręce w stopień. A ona, wyciągając nogę przed niego, zamachnęła się i robiąc pół salto złapała się płotu. Przekręciła o sto osiemdziesiąt stopni i przeskakując płot z półmetrowym zapasem, znalazła się po drugiej stronie. Mrugnęła do niego okiem i zniknęła na końcu ulicy.
- Niezła jest - Powiedział do siebie nie mogąc wyjść z podziwu jej akrobatycznej zwinności.
Rozdział III
- Mówię ci, że nie przyjdzie - Cały czas sceptycznie odnosił się Phil od ostatniego wieczoru w sprawie Giny Victors.
- Przyjdzie, zobaczysz. Dopiero południe - Nie dający po sobie poznać lekkiego zdenerwowania Teo bardziej próbował przekonać siebie niż kompana.
Po wczorajszym pożegnaniu z Giny, wrócił do Phila i obaj przeszli przez płot w tym samym miejscu, w którym to zrobili wcześniej. Po czym powoli oddalili się w stronę karczmy. Zakwaterowanie nie sprawiło kłopotu. Zjedli Kolacje i udali się do swoich pokoi. Teraz siedzieli w tej samej ławce, od rana czekając na Giny. Choć miała przyjść dopiero w południe. Nie mieli najwyraźniej co z sobą zrobić.
- Słuchaj, ja kto jest z tymi kobietami? - Zagadną Phil
- Jak to, jak? - Nie do końca zrozumiał pytanie przyjaciel. Odstawił kufel, z którego właśnie pociągną łyka. I spojrzał na kolegę.
- No normalnie jak to jest, że jedni mają to coś co je przyciąga, a inni nie?
- Bo widzisz, z kobietami trzeba umieć postępować. Hmmm... To tak jak z mieczem. Jak długo go nie wyciągasz z pochwy to rdzewieje i jest nie do użytku. Z kobietami jest tak samo, jak nie przebywasz w ich towarzystwie, to coraz trudniej jest ci zwrócić na siebie uwagę.
- Acha - Rzucił w zamyśleniu Phil - Czyli... muszę... - Widać było po jego twarzy głęboki wysiłek umysłowy. - Muszę... zacząć obracać się w towarzystwie kobiet. - Skończył z szerokim uśmiechem wypatrując w kompanie słowa pochwały.
- No mniej więcej tak. Ale to nie wszystko. - Wyraźnie temat zainteresował Teo.
- Jak nie wszystko? - Wybąkał Phil niezadowolony.
- Kobieta jest o wiele bardziej złożona. O widzisz tę, tam? - Wskazał podbródkiem na kobietę, która właśnie weszła do karczmy. Ubrana była w spódniczkę i lekką bluzkę, podobną do marynarskiej. Do pasa wokół bioder przypięty miała krótki miecz. Urodą przyćmiewała wszystkich gości, nie wspominając o karczmiennych dziewkach.
- No widzę i co? Niezła jest.
- Widząc ją, możesz powiedzieć kilka słów, może zdań, na jej temat. I nie mówię tu o wyglądzie. Widzisz jak się rozgląda? Przygryza wargę? Lewą ręką trzyma się spódniczki. Znaczyć to może że się spóźniła, że czuje się niepewnie, może skrępowanie. Albo, co raczej bardziej prawdopodobne, gra. I to bardzo dobrze. Aby inni ją obserwujący mogli wysnuć wnioski takie jak ona chce.
- Ja tam nic takiego nie widzę. Normalna fajna laska. Tylko trochę za durzy tyłek jak dla mnie - Nadal wlepiając w nią oczy podsumował Phil.
Teo zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. W myślach musiał się nie zgodzić z Philem. Idealna figura, duże jasne oczy i rozpuszczone lekko kręcone włosy. Jakby ją gdzieś widział. Wtedy zobaczył, że ona się im przygląda więc szybko odwrócił wzrok. Ale w tej samej chwili przypomniał sobie to piorunujące spojrzenie z przed kilkunastu godzin i z promiennym uśmiechem spojrzał w jej stronę, ale Ginny już siedział przy stoliku.
- No nie do poznania. – przywitał jąTeo.
- Dziękuje, to część mojej pracy - poprawiając sukienkę oblała się lekkim rumieńcem.
- No fakt, robić dobre wrażenie mimo wszystko. Miałaś dobrego nauczyciela.
- Raczej nauczycieli. Jak byś i ty musiał się codziennie wykazywać przed sześcioma braćmi, pokazać że taka mała dziewczynka jest coś warta, też byś był przygotowany na każdą ewentualność. Ale to tyle o mnie. Mamy dużo roboty na dziś. Macie oczywiście swój plan, ale że ja jestem z wami zrobimy to po mojemu. Jakieś wątpliwości co do tej części? - rzuciła w stronę Phila, który od początku się nie odezwał. Jego otwarta buzia ze zdziwienia doskonale oddawała jego obecny stan umysłowy. Kopnięty pod stołem przez Teo opanował się i mrukną coś co miało oznaczać "tak".
- Dobrze. A zatem jak każda robota, tak i ta wymaga przygotowania. Wczoraj raczej nie wyglądaliście na przygotowanych. Nie to żebym krytykował, ale najpierw prowadzi się obserwację obiektu, a potem się do niego wchodzi. My porzucimy ten punkt bo już to wcześniej zrobiłam - Tu spojrzała na nowych towarzyszy, tak jakby tłumaczenie im tych rzeczy sprawiało jej niezwykłą przyjemność - Może także porzucić kolejny punkt a mianowicie zbieranie informacji.
- Wiesz coś o tym właścicielu? Frath tak? - Wyrwał Teo
- Tak - Odparła Giny. A mina Teo zbrzydła
- Ale nie John Frath. Tylko Will Frath, brat zmarłego niedawno bogacza, po którym jest ten dom. Nikt go nie poznaje bo żył w cieniu, cały czas przesiadywał w swoim domu i rzadko wychodził.
- Przepraszam Pan Theodor Lisert? - Zapytał jakiś mężczyzna w krótkich spodniach i dziwacznej czapce z piórkiem.
- Tak to ja. - Odrzekł Teo.
- List do pana, proszę pokwitować. Dziękuje - Po napisaniu trzech kresek na krzyż Teo otrzymał dość durzą kopertę. Zerkną na Phila a ten jakoś dziwnie się zachowywał. Poczerwieniał i zasłonił buzie ręką. Z koperty wypadła jeszcze jedna i kartka papieru zapisana z jednej strony. Po ujrzeniu nadawcy drugiego listu odrzucił go na stół i powoli przeczytał kartkę. Po czym spojrzał na list leżący na stole i powiedział do kompanów
- To od mojego "kochanego" ojczulka, przypomniało mu się coś przed śmiercią. To jedyna rzecz jaką mi zostawił. Ten list. Nawet nie chcę go czytać. Któreś z was chce to zrobić?
Giny nie czekała długo złapała list i rozdarła kopertę. Przeczytała jeden, potem drugi i z uśmiechem na ustach oznajmiła.
- To już wiemy czemu twój stryj podaje się za twojego brata.
- Jak to? - ze zdziwieniem odparł Teo
- A tak to. Czytaj. A ty Phil coś taki czerwony?
- Haha!... – wybuchnął Morisen - Ma... ma.. ma... masz na imię Teodor? - Jąkał przez łzy.
- Tak. A co w tym śmiesznego? – Piorunujące spojrzenie i plaszczak w potylice nie na wiele się zdały, bo Phil nadal kwiczał ze śmiechu. Giny tez zaczęła się śmiać. A Teo wrócił do lektury listu.
Do Teodora Liserta.
Drogi chłopcze.
Gdy czytasz ten list, mnie już nie ma między żywymi. Wiele złego wyrządziłem w swoim życiu. Jedną z tych rzecz było pozostawienie Ciebie i twojej matki. Nieraz zbłądziłem, lecz na końcu odnalazłem drogę, którą powinienem był wybrać od samego początku, ale wtedy było już za późno. Swoje życie zmarnowałem na szukaniu tej jednej jedynej rzeczy: mojego największego skarbu. Z każdym dniem gdy zbliżałem się do niego miałem wrażenie, że zbliżam się do samego siebie. Jest to ogromna potęga i nie każdy może ją posiąść. Dlatego też klucz do mojego skarbu podzieliłem. Nie jest to takie wynagrodzenie na jakie zasługujesz, ale przyjmij go z bratem i rozporządźcie nim właściwie gdyż w niewłaściwych rękach może stać się śmiertelną bronią. Chcę, aby chociaż ta jedna przygoda połączyła Ciebie z bratem. Żegnaj Teodorze i pamiętaj prawda leży zawsze tam gdzie jest najmniej widoczna.
Sir Winchelm Fratch.
Gdy skończył całe towarzystwo się uspokoiło i mogli dalej normalnie rozmawiać.
- Czyli szuka skarbu... - Zaczą Teo
- Najwyraźniej. I poszedł po najniższej linii oporu, pozbywając się twojego brata i podając się za niego - Zauważyła Giny.
- No ale nie wiemy, czy jego brat nie żyje - Wycierając łzy z policzków dodał Phil.
- Ale jak widać, nie znalazł tego, bo w piwnicy wczoraj zauważyłam mnóstwo sprzętu do demolki. Czyli nie wie gdzie jest. Jesteśmy do przodu.
- Jak to do przodu? My też nie wiemy gdzie to jest, a w liście nawet słowem o tym nie wspomina.
Giny wzięła list. Przeszorowała po nim palcem i z pełnym wdzięku tonem głosu dodała - W liście jest wszystko.
Podeszła do stolika obok wzięła świeczkę i zaczęła przypalać list. od tyłu. Zaczął się już dymić. A kiedy go obróciła z tyłu kartki zobaczyli rysunek z krzyżykiem w środku.
- Nie dziwiło was że list pachniał cytryną - Skomentował
- Przecież to plan domu - Wyksztusił prawie oniemiały Teo
- I jest zaznaczony pokój.
- To co panowie? Ruszamy na poszukiwanie skarbów? - Z błyskiem w oczach zachęcała Giny
- To raczej poszukiwanie mojego brata. Nie możemy dopuścić by ta "potęga" wpadła w ręce tego potwora. Jednak będziemy musieli stamtąd coś zabrać Giny.
- Spoko. Byłam tego pewna - Z szerokim uśmiechem żartowała Giny
***
- Trzeci raz ten sam płot, ten sam dom - narzekał Phil, kiedy przeskoczyli przez ogrodzenie i podeszli, tak samo jak poprzedniej nocy.
- Nie narzekaj, bo pomyślę, że chcesz nas sabotażować - Szeptała zza pleców Giny, już w stroju przystosowanym do „pożyczania”
- Nie, no pewnie, że nie. Ale to dopiero może być "Najgłupszy skok w mieście"
- Słuchaj, tamta akcja się nie udała, bo mój partner mnie wystawił i zakończ ten temat, bo ci krasnoludzico przetrącę pysk.
- Ciszej!... - Teo nie wytrzymał i mało co nie wrzasnął - Zachowujecie się jak małe dzieci. Dość tego. Dobra, jesteśmy tam gdzie wczoraj. Jak weszłaś do środka?
- Normalnie, oknem. - Podskoczyła pod jedno - To stary dom. Wybudowany przed trzęsieniem. Dlatego jego konstrukcja jest naruszona i są luki w futrynach okien.
Wyjęła z za pasa jakiś długi składany patyk i włożyła go pod właśnie jedną z takich szpar. Po niecałej minucie okno było otwarte.
- Tadam! - Zapraszającym gestem wskazała wejście.
- Dobra, powtórzmy sobie to jeszcze raz. Nikt nic nie zabiera dopóki nie odnajdziemy tego co najważniejsze. Jasne ? - Teo ostatnie słowo wypowiedział prosto w oczy Victors.
- Jasne, jasne - Odparła
Wejście do środka nie zajęło im dużo czasu. Problemem okazał się fakt że prawie nikt w domu nie śpi. Korytarze były jasno oświetlone, a i niektóre pokoje były pokryte łuną świec. Gdy przeskakując z pokoju do pokoju dotarli do schodów na pierwsze piętro, ktoś właśnie po nich schodził. Był to jakiś mężczyzna ubrany w strój robotniczy i trzymający młotek w ręku. Schowali się za drzwiami czekając, aż przejdzie. Wszystko by się udało gdyby Phil nie stłukł jakiejś wazy. W pokoju panowała cisza więc trzask wydawał się takim mogącym obudzić nawet sąsiednie mieszkania. Do pokoju wpadł natychmiast mężczyzna z młotkiem i biegnąc do Teo dobywał miecza. Ten zdążył zrobić tylko unik przed ostrzem. Kolejne pchnięcie było już o kilka centymetrów od jego policzka. Opanował się nagle i gdy ostrze zbliżało się do jego głowy wyciągną swój miecz i sparował uderzenie. Kolejny trzask i kolejna waza się rozbiła, z tym, że nie o podłogę ale o mężczyznę. Zdezorientowany dostał jeszcze płazem po głowie, co skutecznie go unieruchomiło. Zdali sobie sprawę, że już trudno jest się ukryć, więc ruszyli prosto na pierwsze piętro do pokoju oznaczonego krzyżykiem. Na szczęście nikogo po drodze nie spotkali. Weszli do dużego pokoju. Był to gabinet z ogromnym drewnianym biurkiem pośrodku i masą obrazów i rzeźb na ścianach. Zamknęli wszystkie drzwi na klucz i zaczęli się rozglądać, jedno po drugim.
- I co teraz? - Pierwszy odezwał się Phil
- No jak to co, gdzieś tu jest ta "potęga" - Z dużą dawką sarkazmu odparła Giny - To najgorszy włam jakiego dokonałam. Co za upokorzenie. Zaraz zginiemy.
- Nikt nie zginie, pokaż list. Coś musi tam jeszcze być - Silił się na spokój Teo.
Giny wyjęła kopertę z kieszeni i podała mu dodając - Nic tam nie ma oprócz tego bezsensownego zdania na końcu. A pokoju nie ma co przeszukiwać, bo już widzę, że i tu próbowali - ściany są nieźle poobijane.
- "Prawda leży tam gdzie najmniej ją widać" - Przeczytał Teo - Tu chodzi niewątpliwie o miejsce ukrycia. Tylko jak można coś najmniej widzieć.
- Może nie „jak”, a „kiedy”? - Zauważyła Giny już bardziej opanowana
- Kiedy? - Powtórzył Lisert
- Kiedy jest ciemno. - Od niechcenia palną Phil
- Właśnie - Podchwyciła dziewczyna. Po czym zasłoniła zasłony w oknach i zgasiła lampy.
- No ja nic nie widzę - Ironicznie skomentował Morisen
- Haha - zaczęła śmiać się giny
- Tu nie ma nic śmiesznego. Lada chwila nas znajdą i może się to źle skończyć.
- Tak? A zamknij oczy - Nadal uśmiechając się proponowała Giny.
- Nie wiem po co to, ale patrzę, że dobrze się bawisz.
Zamknął oczy i zniknęły przed nim świecące oczy giny. Przez pewien czas myślał, że to głupi żart i już miał je otwierać, bo ciemność to ciemność i nic w niej nienormalnego, ale to, co po chwili zobaczył spowodowało że aż wypuścił list z ręki. W pokoju a raczej tam gdzie się znajdowali pojawiał się taki sam pokój, tylko że zbudowany ze światła. Cały w bieli, z tą jednak różnicą, że za biurkiem były otwarte drzwi.
- Łał - usłyszał głos Phila który najwyraźniej także zamkną oczy.
Teo otworzył oczy i spojrzał na nią z pełnym podziwem. Ścisnął za ramiona i ucałował.
- Jesteś genialna.
Lekko ją to zmieszało, ale nie na długo bo do drzwi zaczęli dobijać się: kobieta, jak można było poznać po głosie i dwóch mężczyzn, jednym z nich był ten posępny staruch.
- Otwierajcie, wiemy że tam jesteście. Nie uciekniecie już - Chrapliwym głosem grzmiał z za drzwi.
- Szybko do drzwi rzucił cicho Teo. - Phil podbiegł do nich i zaczął zapierać - Nie tych, tych drugich.
- A... - Opanował się i zamkną oczy - Każde z nich widziało swoich kompanów kroczących do ukrytych drzwi. Gdy przez nie przeszli, światło zniknęło, a jak otworzyli oczy, ujrzeli przed sobą kręte, prowadzące głęboko w dół, schody.
Gdy spoglądali w dół, nie było widać dna. W miarę schodzenia, rosła także temperatura, nie wiedzieli dokładnie czy to ze zmęczenia, czy może coś tam na nich czeka. Po pół godziny schodzenia ujrzęli nikły blask jakiegoś płomienia. Stąpając na ostatni stopień uruchomili prawdopodobnie jakiś mechanizm, bo nagle całe pomieszczenie rozbłysło płomieniem tysięcy pochodni. Znajdowali się w ogromnej grocie. Żeby nie pochodnie poprzyczepiane wzdłuż ścian, nie zdawaliby sobie sprawy z ogromu miejsca, w którym się znajdują. W samym środku groty znajdował się sięgający sufitu ogromny sześcian, usadowiony na wysepce ze skały. Przejście do niego wiodło tylko przez linowy mostek, rozwieszony między dwoma brzegami. Gdy na niego weszli Phil spojrzał w dół i jękną cicho. Daleko w dole czerwona poświata otaczała ściany przepaści.
- Lawa. Jak ja nie lubię za dużo ciepła - Jęczał nadal Morisen
Mostek był dość stabilny i bez problemu przeszli na drugą stronę. Sześcian był zaopatrzony tylko w jedne drzwi. Trudno to nazwać drzwiami gdyż był to wzorek ułożony w prostokąt, ale że na metalicznej powłoce sześcianu nie było nic innego, uznali to za przejście do środka.
- I co teraz ? - Giny pierwsza przerwała milczenie
- Nie wiem w liście nic niema, ani z jednej, ani z drugiej strony. Może tutaj zaczyna się rola mojego brata?
Siedzieli tak dobrą godzinę próbując przeróżnych haseł, gestów i wyzwisk. Phil nawet uderzył głową w sześcian z braku jakiego kogokolwiek powodu, żeby tego nie uczynić.
- Mam... już wiem... to proste... trzeba tylko - wykrzykną Morisen bo usłyszał za sobą ten chrapliwy głos który przysparzał go o dreszcze.
- Musze wam podziękować. Bez was nigdy bym tu nie dotarł - rzekł Will Frath przechodzący przez mostek i trzymający list do Liserta w ręku.
Teo przeklnął się w duchu za taką głupotę i sięgnął do miecza, ale zrezygnował z wyciągania go, po tym jak kusze towarzyszy stryja podniosły się wycelowane prosto w niego. Był z nim mężczyzna, którego spotkali już wcześniej w domu (we włosach nadal miał kawałki wazy) oraz kobieta, której przedtem nie widzieli lecz strojem przypominała Giny.
- A teraz, grzecznie odłóżcie broń i podejdźcie tu - Spokojnie namawiał Will
- Co zrobiłeś z moim bratem - Zaciskając zęby odparł Teo, nadal trzymając rękojeść miecza.
- Był nie potrzebny. To się go pozbyłem, a właściwe to ona - wskazał na swoją towarzyszkę - Ale ci już nic z tej wiadomości bo..., odłóżcie broń proszę po raz ostatni.
Kompani spojrzeli po sobie po czym powoli odkładali oręż.
- A teraz tu podejdźcie. Tylko powoli.
Teraz albo nigdy, pomyślał Teo i niczym gepard skoczył na starca. Ten przetoczył się razem z nim i zniknęli w przepaści. Mężczyzna i kobieta nawet nie zdążyli zareagować. W tej samej chwili znaleźli się przy nich Phil i Giny. Kusza mężczyzny wystrzeliła trafiając Phila w ramię, a bełt przeznaczony dla Giny przeleciał tuż koło jej ucha. Dopadła ją i kopiąc w rękę, wytrąciła kuszę, która upadła z brzękiem na kamienne podłoże. Nie czekała długo na odpowiedź, wyprowadziła kopniaka na nogi Giny. Ta, żeby się nie przewrócić, podskoczyła i w tym samym momencie poczuła uderzenie w pięścią w twarz. Upadła i przeturlała się szybko w bezpieczną odległość. Rozejrzała się szybko i dostrzegła bezładną szamotaninę Phila z mężczyzną, a po Teo ani śladu.
Teo wisząc na skalnej ścianie, całe swoje siły przerzucił do palców, bo tylko te dzieliły go od upadku. Ostatkiem sił wspiął się na nią i wyciągnął rękę do wiszącego obok Willa. Ten spojrzał na niego i chwycił łapczywie ramię jakby to była ostatnia rzecz w jego życiu. Powoli zaczął go wciągać. Gdy już obaj siedzieli na wąskiej półce, staruch wyjął nóż zza pasa i przystawił do gardła Teo. Było za mało miejsca na jakąkolwiek reakcję.
- Skończysz jak twój brat. I po co ci to? Trzeba było mnie zostawić - Ledwo dysząc wysapał Frath.
- I po co tobie ta broń. Zabiłeś niewinnego człowieka, nie ujdzie ci to na sucho.
- Tak? To patrz bo właśnie uchodzi - Warkną do Teo
Mówiąc to, pchnął go nożem w brzuch. Teo poczuł ciepło wypływającej krwi na biodrze. Nie zważając na ból chwycił rękę przeciwnika i wygiął ją o trzysta sześćdziesiąt stopni, co spowodowało zagłębienie się rany ale jednocześnie rozbrojenie Willa. Teraz, bez broni, z krwawiącym brzuchem, chciał popchnąć Liserta jednak ten kucnął i pozwolił znaleźć się nad nim po czym z całej siły wyskoczył do góry wpychając Fratha w przepaść. Zatoczył się i upadł tracąc przytomność. Niecałe dwa metry dalej Phil tłukł pięściami w przeciwnika w takim szale, że nie zauważył jak ten stracił przytomność.
- Phil może byś mi pomógł - Krzyk Giny doprowadził do jego opamiętania.
Podskoczył do Giny. Stali teraz ramię w ramie bez mieczy naprzeciw kobiety która trzymając sztylety w ręku zdradzała swoje rozczarowanie sytuacją. Rozglądała się nerwowo przez chwilę, po czym pognała pędem przez mostek do wyjścia. Gdy zniknęła na schodach, nigdy już jej nie widzieli.
- Szybko, gdzie Teo - Wykrzyknęła Giny
Podbiegli pełni najczarniejszych myśli do przepaści. Przyglądali się chwile. Dziewczyna pochlipywała.
- Nie tak szybko - klepną ją w ramie Phil - tam na półce skalnej - wskazał palcem na miejsce kilka metrów pod nimi
Rzeczywiście, leżał tam z całym bokiem we krwi. Kilka minut zajęło im wciągnięcie go na górę. Odzyskał przytomność po medycznej interwencji dziewczyny. Otworzył oczy i ujrzał nachylającą się nad nim Giny, która uściskała go mówiąc przez łzy:
- Ty wariacie jeszcze jeden taki numer a zobaczysz.
- Gdzie reszta? - pytał Teo
- Jeden leży nieprzytomny a dziewczyna uciekła - wyjaśnił Phil
- Podnieście mnie. A teraz może powiesz nam Phil jakie to proste jest wejście do tego sześcianu - Szybko zmienił temat
- Hehe - klepną go w ramie - A zamknij oczy
- Nie no nie może to być takie proste - Po czym spokojnie z uśmiechem na twarzy zamkną oczy.
- Genialny jesteś Phil - powiedział Giny – Nie myślałam że ty będziesz w stanie na to wpaść
Byli teraz przed tym samym sześcianem z tą tylko różnicą, że wejście było zrobione nie ze stali ale ze światła. Wszyscy trzej ruszyli w stronę przejścia
- Tak naprawdę to ziewałem kiedy odkryłem wejście - przyznał się zaczerwieniony Phil
Przeszli przez świetlistą bramę i znów zapadła ciemność. Otworzyli oczy i ukazała się im ogromna biblioteka. O takich właśnie pomieszczeniach krążą legendy - pomyślał Teo. W sześcianie płonęły zielonkawe czary, całe pomieszczenie zdawało się być wypełnione różnymi zwojami, pismami lub księgami. Pod sam sufit ciągnęły się pułki. Zapach starości unosił się w każdym zakątku sześcianu. Podczas przyglądania się im nie dostrzegli kryształu który był usytuowany w centralnej części. Podeszli do niego bliżej, a z niego wydobył się promień czerwonego światła. Ze światła po kilku chwilach zbudowała się świetlista postać, po czym ukłoniła się im.
- Witam ojcze - przywitał nieznajomego Teo
- Cieszę się że cię widzę. Nie jest to może najlepszy moment ale chce tobie i twojemu bratu przekazać mój największy skarb. Wiedzę. Zawarte tu materiały są zbiorem kilku tysięcy lat poszukiwań. Największym dziełem, którego należy chronić jest dzieło najstarszym pochodzeniu. Bo widzisz Teodorze, z tysiąca sposobów pozbawiania życia ludzkość zna tylko jeden na jego dawanie. W tych zwojach opisany jest proces jeszcze jeden. Narodzin nieśmiertelności. Nie zdążyłem się go nauczyć, zdołałem jedynie zamknąć kawałek mojej świadomości w tym kawałku kryształu.
Używaj jej właściwie i nie pozwól na to by ta potęga wpadła w niepowołane ręce. Żegnaj raz jeszcze, tym razem na wieczność. Ale czy na pewno? - Skończył uśmiechem i zniknął w taki sam sposób, jaki się pojawił.
- To co z tym robiły? - zapytał Phil po kilku minutowym procesie zamykania buzi po tym co właśnie zobaczył.
- No ja widzę tylko jeden sposób. A ty Giny? - Teo spojrzał jej w oczy
- Będę tego żałować - Znając już trochę Teo była pewna co zrobi.
Epilog
- Mogliśmy wziąć o kilka ksiąg więcej - narzekał Phil
- Nie marudź. Nowy miecz z mithrilu chyba dobrze ci służy - ironicznie zauważył Teo
- Wiesz, jednak może lepiej było nie burzyć domu... W sumie, to wiedza należy się wszystkim. Pod naszymi stopami spoczywa dziedzictwo świata i sekret nieśmiertelności.
- Nie mógłbym jechać z tobą, droga Giny, tą karetą i trzymając ten kieliszek przepysznego wina, myśląc o tych wszystkich zuchwalcach, którzy gotowi by byli zabić dla odrobiny tej wiedzy.
- Masz rację. A właśnie zarezerwowałeś stolik?
- Tak jest. Właściciel restauracji był u mnie wczoraj, omawialiśmy interesy, zamówiłem bezpośrednio u niego - wyszczerzył zęby do Giny.
Teo cały czas nie mógł uwierzyć w to co stało się kilka dni temu. Gdy wyszli z groty, każdy z książkami pod pachą dobierając tak tytuły, by mogły one zainteresować antykwariuszy. Nie sądził, że wiedza jest w takiej cenie. Jak się okazało, dom i cały majątek w linii spadkowej należał się dla Teo. Znalezienie odpowiednich ludzi do zburzenia domu nie okazało się trudne. Zaczął on już tam budowę nowego mieszkania tak aby "broń" pod nimi spoczywała i czekała na lepsze czasy.