Producentem
Inversion jest studio Saber Interactive, które do tej pory wydało zalewie dwie pozycje. Były to:
Battle: Los Angeles, czyli mierny shooter, który podobnie jak film nie zrobił w świecie rozrywki furory; oraz
TimeShift, produkt w pewnym sensie bliźniaczy do najnowszego dziecka studia –
Inversion. Czy tym razem Saber Interactive oczaruje graczy swoją ofertą? Szczerze mówiąc – wątpię. Ale nim ustosunkuję się do tego stwierdzenia, przyjrzę się światu gry.
Pod kontrolę gracza zostaje oddana postać Davisa Russela – kochającego męża i ojca, który zostaje nagle rzucony w środek konfliktu rodem z powieści science-fiction. Okazuje się, że jego świat padł ofiarą inwazji, dokonanej przez groźnego, a co gorsza – nieznanego wroga. Przeciwnik jest podobny do człowieka, ale wszystko wskazuje na to, że nie pochodzi z tej płaszczyzny czasoprzestrzennej. Ale o ile fakty te można przyjąć i zrozumieć, to już porażki ludzkości nie – szczególnie w tak krótkim czasie od rozpoczęcia inwazji. Gdzieniegdzie padają pojedyncze strzały, ale wróg w zasadzie już zwyciężył. Davis Russel wraz ze swym partnerem Leo Delgado mimo to nie poddają się – tym bardziej, że mają po co żyć. Gdzieś tam, w zrujnowanym i niemal całkowicie przejętym przez najeźdźców mieście znajduje się mała córeczka Davisa…
Naszym wrogiem są obcy, pragnący wykorzystać zasoby ziemskie – ludzkie, jak i materialne – do swoich celów. Mamy do czynienia z prawdziwą inwazją bezwzględnych łupieżców, łowców niewolników, którzy za nic mają życie swojej „własności”. Bohater musi odrzucić na bok ludzkie słabości i wziąć się do prawdziwej roboty – rzeźni, którą przeżyje on lub jego wrogowie. Bez kompromisów, bez żadnych porozumień. Na szczęście nie pozostajemy z pustymi rękoma, bo opuszczone zbrojownie tylko czekają, aż ktoś zajmie się pozostawionymi tam skarbami. Granaty, shotguny, karabiny, miotacze ognia, wyrzutnie rakiet – niech najeźdźca drży, bo broń ta, właściwie użyta, jest więcej niż groźna – jest śmiertelna.
Gra zasadza się na dość ciekawym – przynajmniej w teorii – systemie grawitacji. Nasz bohater zostaje uzbrojony w urządzenie o nazwie Gravlink, które daje możliwość manipulowania grawitacją na niewielkim obszarze. Możemy przenosić przedmioty, zmniejszać lub zwiększać ciążenie ziemskie, czy tworzyć zasłony przed ostrzałem z tego, co akurat mamy pod ręką. By ułatwić sobie pokonanie przeciwników, możemy obrócić ich do góry nogami lub zmniejszyć grawitację tak, że będą wisieć bezwładnie w powietrzu. Początkowo rzecz wydawała mi się bardzo interesująca, wręcz innowacyjna, ale po godzinie rozgrywki zmieniłem zdanie – dorwała mnie nuda. Okazuje się, że Gravlink wcale nie jest jakimś niesamowitym uatrakcyjnieniem całokształtu rozgrywki; raczej kolejnym przyrządem do wykorzystania w określonych miejscach (na przykład by przejść dalej, trzeba usunąć przeszkodę) lub bronią, dzięki której możemy sobie ułatwić pokonanie wrogich oddziałów. Ot kolejny element wyposażenia bohatera – element, który bawi i cieszy, ale tylko przez pewien czas.
W
Inversion zastosowano jeszcze jeden ciekawy system – „Havok Destruction”. Moduł ten, jak łatwo domyślić się po nazwie, pozwala graczowi na niszczenie niemal całego otoczenia. Samochody wybuchają w iście amerykańskim stylu (pomijając fakt, że robią to nawet, gdy strzelamy w opony), gruz ze ścian sypie się tonami pod gradem kul, a różne mniejsze przedmioty nie stanowią dla naszego uzbrojonego po zęby policjanta żadnej przeszkody. Przez pewien czas myślałem, że dosłownie wszystko tylko czeka na wysadzenie w powietrze, ale niestety nie. Troszkę się zagalopowali z reklamą (na przykład na platformie Steam).
Na pochwałę zasługuje postapokaliptyczna sceneria. Rozgrywka toczy się na różnorodnych mapach, w większości zdewastowanych przez stoczone z najeźdźcą walki. Muszę przyznać, że są klimatyczne, podsycają w graczu ochotę na jeszcze większą demolkę – najlepiej dokonaną na wrogu naszej cywilizacji.
W grze znalazłem trochę bugów, a muszę podkreślić, że nie należę do tych, co doszukują się ich za wszelką cenę i sprawdzają miliony wariacji, zaglądając pod niemal każdy kamień. O dziwo bugi nie są związane z systemem grawitacji, a raczej z prostym „ociosaniem” map. Często nie mogłem dosięgnąć po broń przeciwnika, bo znajdowała się na skraju miejsca rozgrywki, kilkakrotnie wciąłem się i nie mogłem wyjść, musiałem wczytywać grę ponownie. Wielkim minusem jest także to, że mimo licznych przepaści, dziur i tym podobnych, nie ma szans, byśmy tam wpadli, nawet, gdy tego chcemy. Dialogi naszego partnera podczas kampanii także mogą zdenerwować. Ciągle gada to samo, a mądrości te, nie dość, że są monotonne, to i mało odkrywcze – jakby gracz sam nigdy nie wpadł na dane rozwiązanie.
A propos minusów – strasznie bolał mnie fakt, że gra w zasadzie składa się z trzech elementów, wzajemnie się przeplatających. Są to sceny statyczne, często retrospektywne, w których poznajemy lepiej historię naszego bohatera; punkty gdzie akcja wybucha niczym wulkan; oraz odcinki, które musimy pokonać pomiędzy pierwszym a drugim elementem. Szczególnie ckliwe i melodramatyczne filmiki potrafią zniechęcić od dalszej gry. Będąc przy minusach, jedno zdanie o oprawie audio. W trakcie kilku godzin gry nawet nie zauważyłem nawet muzyki; pozostaje ona w tle i w ogóle nie wpada w ucho. Wiadomo, shooter, więc nie możemy wymagać, by akurat ta strona była atutem, ale przecież powinna być mocniej zaznaczona.
Gdyby nie możliwości, jakie daje nam urządzenie do kontroli grawitacją, to w grze pozostałoby niewiele zabawy. Choć i tak nie jest to rzecz, która cieszy przez długie godziny. Gra zawiera kilka naprawdę ciekawych momentów, kiedy to chodzimy po obróconym wbrew logice i prawu ciążenia budynku lub latamy w powietrzu niczym Neo z Matrixa. Na plus na pewno zasługuje tło – zniszczone miasto, jako całość, prezentuje się naprawdę nieźle.
Inversion została zadedykowana znanemu amerykańskiemu pisarzowi science-fiction – Robertowi A. Heinleinowi. Domyślam się, że pisarz musiał stworzyć obraz przedstawiony w grze lub dedykacja została dodana ze względu na podobieństwo tematyczne (gra a twórczość). Ale to tylko domysły, bo ze wstydem muszę przyznać, że jeszcze nie poznałem prozy Heinleina, choć mam zamiar w przyszłości to naprawić.
Pora na gorzkie podsumowanie.
Inversion to zaledwie znośny shooter. Faktycznie ma swoją niezaprzeczalnie pozytywną stronę – system grawitacji, dzięki któremu gra nosi znamiona nowatorskiej. Ale interesujący pomysł rozgrywki to dzisiaj niewiele. Fabuła ma w sobie potencjał, ale została wykorzystana jedynie szczątkowo – bardziej jako ciągle powracający gdzieś na uboczu motyw, a nie jako główny atut, który powinien przyciągać uwagę. Myślę, że wielu miłośnikom gier „Inversion” może się spodobać, ale na rynku nie zrobi raczej ani rewolucji, ani furory.
Ocena: 4/10
Produkty do recenzji dostarczyła firma Cenega Poland