Warhammer >> Opowiadania >> Droga Wilka

| | A A


Autor: Axure
Data dodania: 2007-07-24 00:15:32
Wyświetlenia: 5166

Droga Wilka

Las robił się coraz gęstszy. Johann szedł niestrudzenie starając się nie robić hałasu. Cały czas bacznie rozglądał się wokół. Jednocześnie starał się nie zgubić z oczu słońca by nie zabłądzić w gęstwinie.

Położenie, w którym się znalazł było wcale ciekawe. Dotąd wiódł życie raczej spokojne – wraz z ojcem i starszym bratem opiekował się psiarnią pana Ericha von Breug. Szlachcic lubował się w polowaniach, toteż utrzymywał wiele zwierząt myśliwskich, którymi ktoś musiał się opiekować. Dzięki temu rodzinie Johanna nigdy nie brakowało chleba. Zamek von Breug znajdował się w mało uczęszczanej krainie, nieopodal potężnych gór. Erich von Breug cenił sobie spokój, toteż goście rzadko witali w tę okolicę.

Kilka dni temu pojawił się jednak przybysz, którego widok bardzo ucieszył Ericha von Breug. Otóż na zamek zajechał Siegfried von Kriegstadt, znamienita osobistość z dworu Imperatora, dyplomata i rycerz. Obu arystokratów łączyła wspólna żołnierska młodość, a także wielkie zamiłowanie do łowów. Tak więc już w dzień po przyjeździe gościa obaj wybrali się na polowanie w okoliczne dziewicze bory. Johannowi przypadła rola jednego z kilku przepatrywaczy, którzy podążali kilka minut przed myśliwymi, formując szeroki szpaler przeczesywali las. Johann szedł bez psa, ponieważ w tej formie polowania liczyła się dyscyplina, a tropienie zwierzyny poniosłoby go w przypadkowym kierunku.

Teraz jednak Johann żałował, że jest sam. W lesie utrzymywała się nieprzyjemna mgła, w dodatku teren podnosił się, a poszycie niemal całkowicie zakrywały gęsto porastające paprocie i krzewy. Intensywny zapach roślin odurzał go, a powietrze stawało się coraz duszniejsze. Niemniej chłopak starał się utrzymywać tempo, tak by zachować odpowiednią odległość od myśliwych.

Niespodziewanie, kilkadziesiąt kroków po prawej Johann najpierw usłyszał, a potem zobaczył wolno biegnącego w jego stronę wilka. W jednej chwili chłopaka ogarnęła panika. Nie mógł zrozumieć jak mógł nie zauważyć wcześniej drapieżnika. Jednocześnie dziwił się, że wilk poruszał się tak wolno, niewątpliwie jednak w jego stronę. Błyskawicznie dobył długiego myśliwskiego noża, jednocześnie rozglądając się za drzewem, na które mógłby się wdrapać. Kiedy już przygotowywał się do walki, ścierając pierwsze krople potu z czoła, wilk zatrzymał się kilkanaście kroków od niego. Zwierzę przypatrywało mu się chwilę po czym zaczęło powoli oddalać. Wietrząc podstęp, Johann zaczął się cofać w kierunku upatrzonej sosny. Wilk zatrzymał się, znów podążył kilka metrów w kierunku chłopaka i przystanął. Chłopak przyglądał się w zdziwieniu. „Czego ode mnie chcesz?” wyszeptał. Drapieżnik oddalił się znów kilkanaście kroków i przystanął. Johann podążył za nim niepewnie. Kiedy wilk zobaczył, że chłopak za nim idzie, zaczął prowadzić w określonym kierunku. Po chwili Johann zauważył, że oddala się od trasy, którą obrali myśliwi. Spotkanie z wilkiem było jednak tak niesamowite, że postanowił odłączyć się od polowania na jakiś czas.

Kiedy przeszli już ponad milę, Johann zaczął się zastanawiać, czy dobrze robi pozwalając się prowadzić zwierzęciu. Może jednak był to podstęp i zaraz rzuci się na niego stado wygłodniałych bestii, w dodatku w miejscu gdzie nikt go nie znajdzie? Johann zaczął baczniej rozglądać się na boki. Znów wyciągnął nóż.

Kiedy przebyli już dwie mile, Johann zatrzymał się. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na takie oddalenie się. Przyglądał się co zrobi wilk, jednocześnie wsłuchał się w odgłosy lasu. I wtedy, gdzieś daleko przed sobą, usłyszał ohydny, dziwaczny ryk, niemalże skrzek. Zobaczył jak wilk skulił się przy tym dźwięku, po czym kuląc ogon ruszył w stronę chłopaka. Johann poczuł się jak w jakiejś strasznej bajce, czuł że zaraz wydarzy się coś okropnego. Zaczął się pocić, zauważył, że ręka, w której trzyma nóż trzęsie się. Cały lekko drżał. Wilk cicho zaskomlał, po czym znów ruszył w głąb lasu, oglądając się. Johann, nie do końca rozumiejąc dlaczego, ruszył za zwierzęciem. Odczuł jakąś więź z tym stworzeniem, wiedział, że musi pomóc.

Po chwili wilk zaczął poruszać się ostrożniej, więc Johann także zwolnił i wyostrzył zmysły. Drapieżnik zniknął w wielkiej gęstwinie krzaków i drzew. Kiedy Johann na kolanach przebijał się przez zarośla, usłyszał warknięcia, chrząknięcia i znów ten przerażający skrzek. Na skraj krzewów podczołgał się już najciszej jak umiał. Przed nim rozpostarła się polana, na środku której zobaczył kłębiące się zwierzęce ciała. Pierwszy raz widział takie stworzenia, najwyraźniej walczyły o coś. Kiedy się rozdzieliły, ujrzał wielkie człekokształtne potwory o zakrwawionych pyskach. Miały po ponad sześć stóp wzrostu, były barczyste, całe owłosione i miały przerażające pyski pełne kłów. Jeden większy rozszarpywał ciało sarny, podczas gdy pozostałe cztery walczyły ze sobą o oderwany udziec.

Johann leżał i przyglądał im się w niemym przerażeniu. Miał ochotę rzucić się do ucieczki, ale wiedział, że w ten sposób sprowadzi na siebie pewną śmierć. Trwał więc bez ruchu i obserwował jak bestie kończą posiłek, poczym zalegają. Dwie jednak zamiast odpoczywać, poczęły wylizywać sobie rany. Johann skonstatował, że nie są to rany szarpane, jakie mogłoby zadać zwierzę, ani też rany cięte zadawane mieczem. Najwyraźniej były to potężne obicia i obtarcia, jedna z bestii miała chyba nawet złamaną kończynę.

Kiedy potwory zaczęły się znów żreć między sobą, Johann wycofał się i ruszył w kierunku myśliwych oglądając się za siebie. Wilka już nie zobaczył.

***

Polowanie zostało natychmiast przerwane. Erich von Breug odesłał służących do zamku i kazał sprowadzić tuzin zbrojnych na koniach. Tymczasem Siegfried von Kriegstadt uważnie wysłuchał opowieści Johanna. Co zdziwiło chłopaka, wydawał się być o wiele bardziej zainteresowany wilkiem niźli zwierzoludźmi Chaosu, jak ich nazwał.

Kiedy przybyli zbrojni, obaj arystokraci przywdziali przywiezione pancerze, schowali łuki i dobyli bitewnej broni. Johann był pod wielkim wrażeniem pięknej zbroi pana von Kriegstadt. Jego uwagę zwróciły motywy wilka pojawiające się na piersi i ramionach. Nie było jednak czasu na pytania, Siegfried uniósł znacząco miecz i w milczeniu wskazał ostrzem kierunek. Dwaj szlachcie, Johann i dwóch najemników ruszyło na przedzie, reszta kompanii miała się trzymać kilkaset kroków z tyłu i uderzyć dwoma skrzydłami, gdy tylko usłyszą odgłosy potyczki.

Gdy dojeżdżali do polany, z gęstwiny krzaków wypadły z przeraźliwym rykiem cztery bestie. Jeźdźcy błyskawicznie się rozstąpili i uderzyli. Johann, jadąc z tyłu, widział jak potężnym ciosem pan Siegfried rozcina bark jednego ze zwierzoludzi. Pan Erich co prawda chybił, ale nie dopuścił przeciwnika do siebie i widać było, że z przewagą wysokości poradzi sobie z potworem bez trudu. Jednak jeden z najemników zanadto zbliżył się do bestii i ta rzuciła się pod jego konia rozpruwając pazurami brzuch wierzchowca. Koń poderwał się z przeraźliwym rżeniem, zrzucając jeźdźca. Johann rzucił się w tamtym kierunku, wołając co sił w płucach by przybyły posiłki. Dojechał w samą porę, bo bestia właśnie zdarła hełm z głowy zbrojnego i szykowała się by zadać ostateczny cios. Johann siłą rozpędu ciął tak mocno, że... miecz wypadł mu z ręki, pozostając w ciele przeciwnika.

Kiedy chłopak nawrócił i dobył myśliwskiego noża, zobaczył, jak z drzewa na Siegfrieda spada największy ze zwierzoludzi i impetem ściąga go z konia, zagłębiając jednocześnie w plecach rycerza zakrzywiony nóż. Zbroja zagrzechotała o ziemię, a rycerz rozpaczliwie sięgnął po sztylet u pasa. Johann już szarżował, jednak potwór dostrzegł go i ustawił się tak by powstający von Kriegstadt oddzielał go od chłopaka. Rycerz w tym czasie sięgnął po ostrze wrażone w szczelinę między hełmem, a naplecznikiem. Zwierzoczłek wykorzystał to i zaatakował ponownie. Siegfried pchnął nożem, ale przeciwnik był zwinny, uniknął ciosu i zanurkował po miecz rycerza leżący nieopodal. Tymczasem Johann po nieudanej szarży zeskoczył już z konia i teraz szukał sposobu by podejść zwierzoczłeka. Kiedy ten rzucił się na niemal bezbronnego Siegfrieda, Johann zaatakował. Bestia zaskakując rycerza, zamarkowała cios na głowę, po czym cięła na ukos po brzuchu. Von Kriegstadt wykonał niezbyt udaną zastawę i miecz zagrzechotał po napierśniku. Następny cios potwora wymierzony był w Johanna, który właśnie dobiegał z nożem myśliwskim. Chłopak wykonał niezręczny unik, miecz drasnął go ledwie, kiedy rozległ się zwierzęcy kwik zwierzoczłeka. Kiedy Johann się przeturlał, ujrzał jak von Kriegstadt zanurza sztylet po raz wtóry w ciele przeciwnika. Potwór próbował odwinąć się mieczem, ale nie miał już siły. Johann doskoczył i zadał ostatnie pchnięcie. W szoku przyglądał się jak wielkie cuchnące cielsko osuwa się na ziemię.

***

Rana Johanna była niegroźna, zaś wdzięczność Siegfrieda wielka. Chłopak został zaproszony na rycerską ucztę – nie jako sługa lecz jako uczestnik. Von Breug był dumny ze swego poddanego, zaś von Kriegstadt wypytywał chłopaka o różne rzeczy i sam chętnie odpowiadał na pytania. Okazało się oto, że wilcze symbole na zbroi nie były przypadkowe, pan Siegfried był gorliwym wyznawcą Ulryka. Potwierdziły się również plotki powtarzane przez służbę, że gość nie jest panem na Kriegstadt, co więcej, gród taki nie istnieje, a bojowe nazwisko wiąże się z wielopokoleniową wojskową tradycją w rodzinie. Wiele też nasłuchał się Johann o młodości obu szlachciców, o tym jak razem wojowali, podróżowali, a nawet politykowali. W końcu jednak ich drogi rozeszły się – Erich wolał spocząć w rodowym majątku, zaś Siegfried postanowił służyć Imperatorowi.

Teraz zaś pan Siegfried wypoczywał przed misją na którą miał wkrótce się udać. Chodziło o jakieś negocjacje z Bretończykami, a von Kriegstadt miał brać w nich czynny udział.

W końcu uczta się skończyła, panowie rycerze z pomocą służących udali się do swoich komnat, zaś Johann wrócił do rodziny. Opowiedział o minionym dniu, a kiedy skończył, ojciec wziął go na stronę. Johann nie był wcale zdziwiony, kiedy usłyszał, że pan Siegfried jest dla niego doskonałą szansą na wyrwanie się w świat i dojście do czegoś. Ojciec tłumaczył, że trzech psiarzy to za dużo, a starszy brat lepiej wyuczył się zawodu. Mówił też, że u boku tak znacznego rycerza, nawet jako zwykły sługa, Johann ma szansę bardzo dużo się nauczyć i bardzo wiele zobaczyć.

Chłopak potakiwał i myślał. Z jednej strony ciągnęło go w świat, który w pięknych barwach odmalowali przed nim na uczcie obaj rycerze w swoich opowieściach z młodości. Z drugiej, czuł się trochę nieswojo kiedy ojciec tak nalegał. Jak pisklę wypychane z gniazda by nauczyło się latać. Wszelkie dywagacje przerwało wejście niespodziewanego gościa. W progu stanął sam Siegfried von Kriegstadt i zaproponował by Johann nazajutrz odjechał razem z nim. Ojciec chłopaka był wniebowzięty. Johann zaś poczuł, że wiatr wreszcie wypełnił żagle i pora wziąć los w swoje ręce.

***

Przez całą drogę von Kriegstadt uczył Johanna poprawnego wysławiania się, zachowania w dobrym towarzystwie, o honorze rycerskim i służbie. Opowiadał także o wierze Ulryka, srogiego pana bitwy, zimy i... wilków.

- Widzisz, mój synu, myślę, że to spotkanie w lesie nie było przypadkowe. Myślę, że zostałeś wskazany i dlatego zabrałem cię ze sobą. Ale musisz się bardzo starać by nie przynieść hańby swojemu ojcu. Będę cię szkolił, choć nie wiem jeszcze jaka droga jest ci pisana. Najpewniej sam o tym zdecydujesz.
- Tak, panie.
- Na początek jednak będziesz służył u mnie. Pod chorągwią Imperatora.
- Jeśli mogę o coś spytać, panie... Ojciec mówił mi kiedyś, że patronem Imperatora i całego naszego kraju jest Sigmar Młotodzierżca. Jakże to więc pogodzić, służbę Imperium i służbę Ulrykowi, którego wyznawcy ponoć nie żyją w zgodzie z wyznawcami Sigmara?

Na to rycerz wyraźnie się skrzywił, ale po chwili zastanowienia odparł:
- Zadajesz trafne pytania. Otóż czym innym jest służba wobec suwerena, a czym innym kwestie religijne. Tak długo jak potrafisz oddzielić jedne od drugich, możesz wypełniać swoje zadania. W końcu Ulryk także nakazuje posłuszność wobec zwierzchników. Plemiona zamieszkujące Imperium są jedną rodziną i nic nie stoi na przeszkodzie by służyć ich wspólnemu dobru. Jest to chlubna służba i wcale nie trzeba do niej mieszać religii.
- Dlaczego więc wyznawcy Ulryka darzą taką niechęcią Sigmara?
- Nie darzymy niechęcią Młotodzierżcy. Sigmar był wielkim wojownikiem. Swoich przeciwników zwyciężał w uczciwej walce. Najpierw powalił wodza Teutongenów i podporządkował sobie to plemię. Potem zaś gdy rozsławił się w walce z goblinami, przyłączali się do niego kolejni wodzowie. W końcu, gdy wspólnie z krasnoludami zmiażdżył zielonych ostatecznie, nie było wątpliwości, że jest największym wojownikiem swoich czasów. Zajął należną mu pozycję, a jego ród, który wydał tak wspaniałego syna, miał przewodzić zjednoczonym plemionom przez długi czas. Ale to nadal były osobne plemiona, a on nadal był tylko człowiekiem. Przypisywanie mu boskości to przesada. Prawdziwym bogiem jest przedwieczny Ulryk. Jest on siłą natury, zimą, walką, która wyłania najlepszych. Ulryk jest dążeniem do doskonałości, jest dziką, niepowstrzymaną energią. Zaś Sigmar... Sigmar na pewno ucztuje u boku Ulryka w zaświatach jako jeden z najwspanialszych wojowników. Tu zaś na ziemi jest pretekstem do utrzymywania sztucznych więzów, sztucznej hierarchii. Niektórzy wykorzystują go jako uzasadnienie dla uprawiania swojej polityki.
- Czy my więc nie służymy w tej grze jako pionki?
- Tak jak mężczyzna dba o interesy swego rodu, tak jak członek plemienia dba o interesy plemienia, tak my dbamy o interesy rodziny plemion zamieszkujących obszar od Gór Szarych po Góry Krańca Świata. Wszystkie one mają wspólnych ojców, a my jako ich synowie, dbamy, aby nasze wielkie plemię zajmowało należne mu miejsce. Największą potęgą w naszym świecie jest Imperium. My jesteśmy na linii frontu, dbamy o to by zwyciężali najlepsi, tak jak tego pragnie Ulryk.

***

Po kilku dniach dojechali do miasteczka Hochburg leżącego u podnóży Gór Szarych, niedaleko granicy z Bretonią. Było ono silnie ufortyfikowane, stacjonował tam duży garnizon.

Kiedy do zamku górującego nad miastem zjechały poselstwa Bretonii i Imperium, wydano ucztę powitalną. Honorowe miejsca zajęli oczywiście posłowie. Przewodzący delegacji zza zachodniej granicy, Armand de Giroseux zasiadał na pięknie zdobionym fotelu tuż obok hrabiego Heinricha von Adlerburg, sześćdziesięciokilkuletniego posła reprezentującego stolicę Imperium. Zaś tuż obok von Adlerburga siedział von Kriegstadt, a zatem usługujący mu Johann miał doskonałe miejsce by oglądać i podsłuchiwać najznakomitsze osobistości.

Gdy przyjęcie było w rozkwicie, Johanna uderzyła różnica w zachowaniu się oficerów obu narodów, zwłaszcza niższych stopniem. Reiklandczycy byli hałaśliwi, nie zawracali sobie głowy sztućcami lecz jedli rękoma, swobodnie żartowali, śmiali się w głos, jednym słowem dobrze się bawili. Tymczasem Bretończycy cały czas zachowywali się dystyngowanie, prowadzili ściszone rozmowy, a na współbiesiadników po drugiej stronie sali patrzyli z dezaprobatą. Młodzieńcowi zrobiło się nieco wstyd rodaków.
Wtedy do hrabiego von Adlerburg odezwał się de Giroseux:
- Pańscy rodacy zachowują się jak zwierzęta. Czyż nie znacie tu etykiety? – a mówił to tonem żartobliwym, choć nie kryjącym pogardy.
Von Adlerburg zastanawiał się co odpowiedzieć, kiedy von Kriegstadt rzekł:
- Nasi podwładni się po prostu radują się biesiadą. Przynajmniej jest do zdrowa zabawa, podczas gdy Bretończycy znani są z tego, że na zewnątrz obnoszą się z godnością, zaś w zaciszu domowym oddają się wszelkim uciechom, począwszy od dzikiego pijaństwa, a na sodomii skończywszy.
De Giroseux przypatrywał się mu przez chwilę, w trakcie której jego twarz stała się czerwona jak wino, które przed chwilą popijał.
- Hrabio von Adlerburg, wasz poddany ma niewyparzony język, czyż nie powinniście nauczyć go posłuszeństwa?
Von Kriegstadt uprzedził Adlerburga, który znalazł się między młotem, a kowadłem, i wycedził zimno:
- Jestem posłem i uczestnikiem rokowań, a przede wszystkim szlachcicem. Mam prawo wypowiadać się tak samo jak pan. A kiedy widzę świnię to nazywam ją świnią.
De Giroseux poderwał się od stołu. Cała sala zamarła. Na chwilę w powietrzu wisiała cisza, którą przerwało tylko ciche westchnięcie von Adlerburga. W końcu de Giroseux rzekł:
- Panie von Kriksta, Kirszta, czy jak wam tam. Wyzywam was na ubitą ziemię.
Nim ktokolwiek zdążył zareagować, von Kriegstadt poderwał się również i odparł:
- Do usług.
W ten sposób uczta się zakończyła.

***

Następnego dnia, w południe, kiedy alkohol wywietrzał już z większości głów, rozpoczęto pojedynek. Pan de Giroseux, tym razem już nie w koronkach, lecz w lekkim napierśniku i z długim rapierem stanął naprzeciw pana von Kriegstadt, który miał się pojedynkować w pięknej zbroi, choć bez hełmu, dzierżąc potężny miecz. Protesty von Adlerburga, że przewodzący poseł nie może brać udziału w walce, nic nie dały, de Giroseux chciał osobiście upokorzyć von Kriegstadta. Pan Siegfried, gdy tylko rozległ się okrzyk sędziego rozpoczynający walkę, ruszył na Bretończyka. De Giroseux przyjął postawę obronną, wyczekiwał dogodnej okazji. Tymczasem von Kriegstadt zadawał potężne ciosy, których de Giroseux unikał z zadziwiającą łatwością. W pewnym momencie jednak rzucił się niespodziewanie, najwyraźniej zaskakując przeciwnika i wbił rapier między płyty – w prawe ramię. Von Kriegstadt odwinął się i Bretończyk musiał odskoczyć, a zrobił to na tyle niezręcznie, że rapier pęknął i dwie trzecie długości ostrza ostały się zatrzaśnięte między płytami zbroi. Pan Siegfried z obojętną miną przełożył miecz do drugiej ręki, tymczasem de Giroseux krzyknął by podano mu miecz. Zaczęła się krzątanina, a kiedy von Kriegstadt opuścił miecz de Giroseux rzucił się nagle, ominą pośpiesznie uniesione ostrze, na które miał się nadziać i wbił kikut klingi w gardło von Kriegstadta. Wśród widzów podniósł się tumult – Bretończycy wiwatowali, Reiklandczycy wrzeszczeli, że zwycięstwo było nieuczciwe. Von Adlerburg był bezradny, nie mógł aresztować posła, tym bardziej, że nieuczciwość w walce nie była oczywista.

Rozmowy nie odbyły się wcale.

***

Po pogrzebie von Adlerburg zaproponował Johannowi wyjazd do stolicy lub wstąpienie w szeregi kultu Ulryka. Johann zdecydował się na jakiś czas pozostać w świątyni boga Wilków. Na jego nieszczęście, kapłan prowadzący święty przybytek postanowił na wstępie sprawdzić nowicjusza.
- Rozmawiałem na twój temat z Siegfriedem zanim zginął w walce z tym podszytym wężem żabojadem. Podobno wskazał cię wilk. Chciałbym się przekonać co jesteś wart. Za dwa tygodnie, kiedy już nabierzesz trochę wprawy w posługiwaniu się bronią, pójdziesz do lasu. Znasz nasze przykazania. Dopóki własnoręcznie nie upolujesz wilka, nie możesz nosić wilczej skóry. Dopiero wtedy staniesz się jednym z nas.

***

Zabroniono mu iść na skały na wschodzie. Mówiono, że żyje tam jakaś bestia. Miał iść na północ, na tereny łowieckie wilków. Ale coś lub ktoś chciał, żeby stało się inaczej. Słońce zasnuło się chmurami, wkrótce zgubił orientację. Kiedy zobaczył pierwszy wielki głaz, wiedział gdzie trafił. Ale nie chciał zawracać. Z resztą – nie zdążył.

Kiedy usłyszał warczenie, skamieniał. Nie było to warczenie wilka jakie znał. Było głębokie, jakby dobywało się z gardła niedźwiedzia. Przejmujące i dzikie, jakby był to zwierzoczłek Chaosu. Spokojnie dobył noża i odwrócił się. Ogromny wilk o smoliście czarnej sierści zatrzymał się dziesięć kroków od niego. Miał czerwone, opalizujące oczy pozbawione źrenic. Z jego paszczy kapała gęsta piana.

Wilk zbliżył się jeszcze kilka metrów, przygotowując się do skoku. Johann znał ten moment, nieraz widział psy jak przymierzają się do ataku. Wilk czekał aż chłopak pomyśli, że ma jeszcze chwilę, aż zacznie się zastanawiać co dalej. Tymczasem Johann skupił się i tylko oczyma udał dekoncentrację. Wtedy wilk wykonał wielki skok. Johann w ostatniej chwili zniżył się nieco, podbił pysk bestii ramieniem i zadał pchnięcie w miejsce, gdzie powinno być serce. Ogromny ciężar zwalił się na niego, wybił powietrze z płuc. Poczuł jak krew bucha mu na rękę. Potem stracił przytomność.

***

De Giroseux przyjechał do Pfeildorfu w Imperium incognito. Podobno na południu kraju dziwki były tanie i ładniejsze niż gdziekolwiek w Bretonii. Kiedy szedł przez miasto, drogę zastąpił mu rosły młodzieniec ubrany w piękną zbroję z motywami wilka oraz w wielką, czarną wilczą skórę. Armand de Giroseux gdzieś widział tę zbroję. I tę twarz.
Lubię to
 Lubi to 0 osób
 Kliknij, by dołączyć
Zobacz też
Słowa kluczowe: f.e.a.r., fear, project, origin, monolith, warner

Podobne newsy:

» Darmowy mappack do F.E.A.R. 2
62%
» Nadchodzi F.E.A.R. 2: Project Origin na konsole ...
46%
» F.E.A.R. 2 Project Origin - premiera!
40%
» Nowy zbiór opowiadań Mastertona
18%
» Kolejny hit?
17%
 
Podobne artykuły:

» Z cyklu klasyki - Blood 2 The Chosen!
17%


Dodaj komentarz, użytkowniku niezarejestrowany

Imię:
Mail:

Stolica Polski:



Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.




Artykuły

Gry komputerowe
Główne Menu

Gry RPG

Polecamy

Patronujemy
Aktywność użytkowników
madda99 zarejestrował się! Witamy!
_bosy skomentował Blood 2: The Chosen - recenzja
_vbn skomentował Mapy Starego Świata
wokthu zarejestrował się! Witamy!
_Azazello Jr skomentował Gdzie diabeł nie mówi dobranoc. "Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow - recenzja
Gabbiszon zarejestrował się! Witamy!
Liskowic zarejestrował się! Witamy!
_Kamila skomentował "Brudnopis", Siergiej Łukjanienko - recenzja

Więcej





0.167 sek