Warhammer >> Opowiadania >> Różdżka

| | A A


Autor: Daniel Nogal
Data dodania: 2007-07-24 00:21:13
Wyświetlenia: 6065

Różdżka

Kiedy tylko nieznajomy przekroczył próg karczmy, zapadło milczenie. Wszyscy chłopi, jak jeden mąż, podnieśli głowy znad kufli i nie opuścili ich zaraz po tym tak, jakby uczynili to, gdyby do izby wszedł ktoś tutejszy. A wieczorny gość tutejszy nie był. Nie był tak bardzo, jak tylko mogli sobie wyobrazić to stali bywalcy Złamanej Podkowy. Nic nie pasowało. Za niski, za chudy, okryty płaszczem z nazbyt dobrej wełny i jeszcze z mieczem przy pasie. Jednak tym, co nie pasowało najbardziej, był masywny kostur, na którym podpierał się nieznajomy. Podpierał, choć widać było dobrze, że wcale tego nie potrzebuje. Kostur zwieńczony był tęczowym klejnotem.
- Czarownik... - mruknął ktoś pod nosem.
Nowoprzybyły nie zareagował, ruszył wprost do szynkwasu. Wzniósł wzrok w stronę krostowatego oblicza rosłego karczmarza i odezwał się cichym, nieco zachrypniętym głosem:
- Strawy, gospodarzu. I miejsca na nocny spoczynek. Dla mnie i wierzchowca.
- Haaans! - karczmarz przywołał pachołka skrzekliwym wrzaskiem – Konia do stajni doprowadź i rozkulbacz. A wy, zacny wędrowcu, wy wraz z rumakiem w stajni spać musicie, bo izb dla gości nie ma. Teraz siednijcie tam, ława wolna, i strawy czekajcie.
- Dobrze, gospodarzu, dobrze. Pierw jednak spytać o coś chciałem. – gość ściszył głos niemal do szeptu – Powiedzcież mi, jeśli wiecie, jak z waszego Heinzdorfu na Olchową Polanę trafić.
- Że gdzie, panie? Już trzydzieści wiosen tu żyję, a nigdym o czym takim nie słyszał. Sigmar mi świadkiem.
- Szkoda, wielka szkoda... Cóż, w takim razie na wieczerzę czekam.

W bladym świetle dwu księżyców postać okryta ciemną opończą stąpała powoli i cicho, zbliżając się ku dużej, acz nędznej szopie, którą karczmarz Złamanej Podkowy szumnie mianował stajnią. Zatrzymała się tuż przed przymkniętym wejściem. Nasłuchiwała. Przekonana niczym nie zmąconą ciszą zrobiła krok naprzód i przez szparę przy drzwiach zajrzała do środka. W mroku dostrzegła końską sylwetkę i umoszczone w sianie legowisko dla przykrytego derką człowieka. Delikatnie pchnęła drzwi i weszła do środka.
O tym, iż nie wszystko było jednak w porządku, postać przekonała się przynajmniej o jedną chwilę za późno. Gdy obróciła się w poszukiwaniu źródła dźwięku, który dotarł do niej gdzieś z prawej strony, zobaczyła tęgi kostur, zbliżający się do jej głowy z prędkością jastrzębia opadającego ku bezbronnej zdobyczy...

- Witaj, mój nocny gościu.
Gość nie odwzajemnił powitania.
Zapewne dlatego, iż był zakneblowany.
Ale i bez tego nie miał choćby najmniejszej ochoty na grzeczność. Tak bywa, gdy w skórę boleśnie wygiętych za plecami przedramion wrzyna się gruby rzemień. Dokładnie taki sam, jak ten oplątany w okolicach kostek.
Związany mężczyzna, nadal milcząc, rozejrzał się po tonącej w mroku stajni. Wzrok zatrzymał na stojącej naprzeciw sylwetce, która zrobiła ku niemu kilka kroków. Przykucnęła, wyciągnęła sztylet i przyłożyła mu pod brodę.
- Teraz zdejmę knebel, a ty grzecznie ze mną porozmawiasz. Bez krzyku, prawda? Kiwnij głową na zgodę. Byle nie nazbyt gwałtownie, bo jeszcze rozszarpiesz sobie gardło.
Nocny gość przytaknął. Bardzo delikatnie.
- Dobrze. Teraz odpowiesz mi na kilka pytań. Po pierwsze: jak trafić na Olchową Polanę?
- Ja nie wiem, panie, nic o żadnej...
Kropla krwi spłynęła powoli wzdłuż ostrza sztyletu.
- Dobrze, panie, powiem! Powiem, tylko nóż odsuńcie!
- Ciszej!
- Na polanę ścieżka stara prowadzi, co ją za spalonym zajazdem odnaleźć można.
- Gdzie ów zajazd?
- Mila stąd, panie. Na południe.
- Drugie pytanie: kiedy następny rytuał?
- Co, panie?
- Rytuał, uczta, spotkanie. Nie wiem jak to nazywacie, więc spytam inaczej: kiedy znów będziecie na tej polanie chlać i rżnąć się pod figurą waszego bóstwa? Następnej nocy, prawda?
- Panie, jakiego bóstwa...
Na szyi związanego pojawiła się kolejna szkarłatna pręga.
- Następnej nocy, prawda?
- Tak.
- Dobrze. Po trzecie: wino. Skąd, jak i kiedy dostarczacie je na miejsce?
- Panie, kim jesteście?! Czego chcecie?!
- Ciszej! Pytałem o wino. Nie spytam po raz trzeci.
- Wino ze Złamanej Podkowy jest. Ale czemu, panie...
- Jak i kiedy dociera na miejsce?
- Wózkiem, co go po zmroku Ewald, gospodarz, na tył karczmy wystawia. Po co pytacie, panie? Kim jesteście?
- Czarownikiem, wiesz przecież. Dobrze zgadł twój towarzysz od kufla. Czarownikiem, którego przyszedłeś zarżnąć w środku nocy, bo słusznie podejrzewałeś, iż wie o waszym paskudnym kulcie.
- Ale czego chcecie, panie? Przecież my nigdy nikomu żadnej krzywdy. My tylko...
- Tak, wiem. Wy tylko pijecie do nieprzytomności i chędożycie się wszyscy ze wszystkimi. Niby nic niezwykłego. Szkoda tylko, że robicie to u stóp pomnika najbardziej zepsutego bóstwa, jakiemu ludzie kiedykolwiek składali cześć. Ale zawiodę cię chyba. Nic mnie to nie obchodzi. Żaden ze mnie inkwizytor ani łowca czarownic. Jedyne, co mnie interesuje, to różdżka, którą ma wasz... kapłan? Nieważne jak go zwiecie. Muszę ją mieć, to wszystko.
- Różdżkę, panie? Przecie ona cudów żadnych nie czyni. Panie, poniechajcie nas.
- Cudów nie czyni, tak? Zwykły kijek, nie?
- No tak, panie. Chyba...
- I myślisz, że ja po zwykły kijek do waszej wsi śmierdzącej bym się wybrał? Naprawdę nie wiesz, dlaczego chce mieć te różdżkę?
- No gadają, że ona stara jest. Z czasów dawnych. Że czarownik tęgi ją zrobił...
- Coś jeszcze gadają?
- No, że moce ma jakieś skryte... Ale tego nikt nie widział, panie!
- Ciszej! Nie widział nikt, bo wy nie magowie. Ale sam przyznałeś, różdżka starożytna i potężna jest, więc poniechać nie mogę. A poza tym jest moja i skradzioną własność odzyskam.
- Panie, co ze mną?
- Teraz pora spać. I dla ciebie, i dla mnie.
Czarodziej wykonał skomplikowany ruch nad głową swojego gościa zakończony dotknięciem jego czoła i cichą inkantacją. Już po chwili rozległo się chrapanie.
- Ale ty, sam rozumiesz, nie możesz się już obudzić. Przykro mi.
W ten sposób było to łatwiejsze. Nigdy nie zabiłby człowieka patrzącego mu w oczy. W ogóle nie lubił zabijać.

Karczmarz wyprowadził załadowany beczułkami wózek na tył gospody. Rozejrzał się. Nie ujrzawszy nic szczególnego w nocnym krajobrazie okolicy spokojnie powrócił do budynku.
Po chwili z pobliskiej kniei wyłoniła się okryta wełnianym płaszczem postać. Korzystając z każdego cienia, jaki w pogodną noc rozświetloną przez oba księżyce i gwiazdy, dawały zabudowania i drzewa, zbliżyła się do wózka. W ręku miała buteleczkę wypełnioną ciemnym płynem, a na twarzy paskudny uśmiech.

Odgłos kroków zakłócił ciszę panującą na polanie, a coraz bliższe płomyki licznych pochodni rozjaśniały mrok nocy. Wieśniacy z okolicznych wiosek nadchodzili. Czekała na nich nieruchoma, kamienna sylwetka. Musiała stać tu od wieków tracąc przez ten czas swój pierwotny kształt. Można było, patrząc na co lepiej zachowane szczegóły, tylko zgadywać, kim była. Nogi, ręce, prosta i szczupła sylwetka – człowiek? Elf? Piersi – więc zapewne kobieta. Coś w dłoni – buzdygan? Berło?
Na polanę wkroczyli pierwsi wieśniacy. Wraz z załadowanym beczułkami wózkiem. W milczeniu rozpalili przygotowane wcześniej wiązki chrustu tworząc krąg niewielkich ognisk. Odłożyli pochodnie i zebrali się wokół przywiezionego ładunku. Podzielono się nim, jednak nie otwarto ani jednej beczułki. Zamiast tego wszyscy, w sumie nie więcej niż dwudziestka mężczyzn i kobiet, bez słowa usiedli przy ogniskach. Oczekiwali.

Czas mijał. Wieśniacy milczeli tak samo jak kamienny posąg. Milczał też skryty w zaroślach gość, którego nikt z obecnych z pewnością nie zapraszał.
Wreszcie na polanie pojawił się ten, którego tak wyczekiwano. Wysoki, postawny, cały skryty w obszernej szacie w kolorze purpury. Z twarzą niewidoczną w cieniu kaptura, spod którego w świetle ognisk błyszczały nieprzeciętnie duże oczy. Ktoś podał mu puchar wypełniony winem. W ciszy, której wciąż nie zakłócał żaden głos, purpurowy przybysz zanurzył palce w trunku, po czym strzepnął dłoń posyłając kilka kropel na kamienną postać. Resztę wypił jednym haustem. Odrzucił kielich za siebie i rozejrzał się. Wszyscy byli gotowi, stali w krąg wokół niego i pomnika z pucharami w dłoniach. Skinął głową. Zebrani wypili wino. Dopiero wtedy, po jakże długim czasie, na polanie padły pierwsze słowa. Wypowiedziane głośno i powoli przez purpurowego mistrza ceremonii, w języku nie znanym w cywilizowanym, ludzkim świecie. Melodyjna intonacja upodobniała jego monolog do świątynnych modlitw odprawianych przez kapłanów, co czyniło go czymś na kształt obrazoburczej i świętokradczej parodii. Słowom tym towarzyszyły ruchy, gdyż kapłan kreślił w powietrzu trzymanym w ręku przedmiotem zagadkowe znaki. Przedmiotem tym była różdżka, czy też berło wykute z ciemnej stali, zdobione purpurowymi kamieniami i wyżłobionymi wzorami, które przynieść mogły skojarzenia z jakimś zapomnianym starożytnym pismem. Kamienie berła błyszczały w ciemności. Może odbijały blask ognisk, może świeciły własnym światłem.

Z zarośli wciąż obserwował wszystko ukryty intruz. Gdy był już nieco znużony niezrozumiałym potokiem słów wylewającym się z ust purpurowego mistrza, modlitwy, jakby na jego życzenie, zostały zakończone. Wtedy obserwator zobaczyć mógł, jak leśny kapłan jednym ruchem zrzuca z siebie szaty i staje przed pomnikiem całkiem nagi. Jednak niechciany gość nie poświęcił jego potężnemu ciału zbyt wiele uwagi, gdyż zaraz po nim pozbawiali się odzienia inni ludzie zebrani na polanie. W tym młode wieśniaczki. Przynajmniej dwie prezentujące się w świetle ognisk jak leśne boginie. Właśnie im, a szczególnie ich dorodnym, krągłym piersiom ze sterczącymi od nocnego zimna sutkami, skryty obserwator poświęcił najwięcej uwagi.

Polana rozbrzmiała od licznych głosów i śmiechu. Zgromadzeni sięgali po kolejne puchary wina i po siebie nawzajem. Po obie piękne młódki sięgnął mistrz ceremonii. Ku obu, czy też trójstronnemu, zadowoleniu.
Nagle rozległ się trzask łamanych gałęzi. To niewidoczny dotąd intruz przewrócił się w zaroślach próbując za bardzo wychylić głowę ku wdziękom nagich piękności.
- Kurwa.
Nieproszony gość zerwał się do ucieczki natychmiast po wygłoszeniu owego, jakże trafnego komentarza, drąc przy tym swój wełniany płaszcz, który zaplątał się w kolczaste krzewy.
- Gonić go! Łapać! – zawołał mistrz ceremonii do zdezorientowanych chłopów gapiących się to w stronę uciekającego, to na siebie wzajem.
Po chwili kilku z nich sięgnęło po leżące gdzieś przy porozrzucanej odzieży noże i pognało za intruzem.
Intruz jednak oddalił się już nieco biegnąc ile sił w nogach. Mijał drzewa i ostrokrzewy, przeskakiwał nad potężnymi korzeniami, deptał grzyby. Przyspieszył jeszcze bardziej, gdy dotarły do niego odgłosy pościgu.
„Czemu jeszcze są na nogach?! To niemożliwe!” – myślał gnając przed siebie w ciemności.
Wtem usłyszał, że jeden ze ścigających go wieśniaków upada. Cóż, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż mężczyzna ów, miast się podnieść, zaczął głośno chrapać.
„Działa! Działa!! Działa!!!”
Potem gotów był przysiąc, że drzewo to samo przebiegle wyskoczyło na niego wprost z mroku nocy.
Upadł.
Natychmiast, a przynajmniej sądził, że to było natychmiast, odwrócił głowę w kierunku nadchodzącego pościgu. Zmysł wzroku dostarczył mu dobrą i złą wiadomość. Dobra była taka, iż na nogach został tylko jeden ze ścigających go mężczyzn. Zła natomiast, że wieśniak ów, całkiem nagi, stał nad nim z rzeźnickim nożem w ręce i z uśmiechem, który z narzędziem tym komponował się wprost doskonale.
- Witajcie, mości czarowniku.
- Witam. Cóż za piękna noc, prawda?
Chłop roześmiał się, a właściwie zaczął rechotać jak przerośnięta ropucha. Śmiał się i śmiał, ukazując to, co niegdyś, zapewne, było zębami. Śmiał się, aż upadł.
Jego chrapanie również przywodziło na myśl skojarzenia z ropuchą.
Czarodziej podniósł się. Otrzepał obdarty płaszcz. Otarł twarz. Kopnął śpiącego mężczyznę w brzuch.

Świtało.
Jeździec wyjechał z leśnej ścieżynki na trakt. Z szerokim uśmiechem na twarzy i podłużnym przedmiotem w dłoni. Roześmiał się głośno.
- Pomyśl, Diehl. Za tę... różdżkę... za to zupełnie niemagiczne paskudztwo ten szalony kupiec da mi tyle złota! Zobacz, jakie to łatwe. Zlecić krasnoludzkiemu kowalowi wykonanie czegoś takiego, a potem spreparować kilka starych pergaminów opisujących zagadkowy starożytny artefakt. Później wystarczy, żeby wpadły w łapy jakiegoś obrzydliwie bogatego kolekcjonera dziwacznych przedmiotów, a ten za znalezienie takiego niemagicznego paskudztwa obieca fortunę... A jak jeszcze wtrącą się w to jacyś niby-kultyści... Ileż to ja dzięki nim zarobię. Nic nie mogło lepiej uwiarygodnić moich prastarych zapisów... Pomyśl, Diehl, tyle złota...
Wierzchowiec nie odpowiedział. Wszelkie myśli pozostawił dla siebie.
Lubię to
 Lubi to 0 osób
 Kliknij, by dołączyć
Zobacz też
Słowa kluczowe: zew, zaświatów, dyscyplina, świat, mroku

Podobne newsy:

» Konkurs w realiach Świata Mroku
50%
» Aktualizacja sekcji RPG!
33%
» Nowy Świat Gier Planszowych
25%
» Świat Gier Planszowych - zapowiedź
22%
» Nowy Świat Gier Planszowych
22%
 
Podobne artykuły:

» Sabat, krwawy Sabat?
50%
» Świat Mroku - nowości!
40%
» Świeża krew
36%
» Pierwszy z bluźnierczych motywów!
22%
» Verbodi - motyw do Zew Cthulhu RPG
22%


Dodaj komentarz, użytkowniku niezarejestrowany

Imię:
Mail:

Stolica Polski:



Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.




Artykuły

Gry komputerowe
Główne Menu

Gry RPG

Polecamy

Patronujemy
Aktywność użytkowników
madda99 zarejestrował się! Witamy!
_bosy skomentował Blood 2: The Chosen - recenzja
_vbn skomentował Mapy Starego Świata
wokthu zarejestrował się! Witamy!
_Azazello Jr skomentował Gdzie diabeł nie mówi dobranoc. "Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow - recenzja
Gabbiszon zarejestrował się! Witamy!
Liskowic zarejestrował się! Witamy!
_Kamila skomentował "Brudnopis", Siergiej Łukjanienko - recenzja

Więcej





0.094 sek