Warhammer >> Opowiadania >> Dotyk Cienia

| | A A


Autor: Michał „Frey” Mikołajczyk
Data dodania: 2007-07-24 00:23:29
Wyświetlenia: 6319

Dotyk Cienia

Od zachodu słońca deszcz padał bez przerwy. Nuln w całej swojej historii nie pamiętało takiej pogody. Deszcz powracał, co noc jak widmo i padał od zachodu do wschodu słońca. Nikt nie znał przyczyny tych opadów. Mieszczanom wydawało się, że to sprawka magów, którzy z braku zajęcia zaczęli kontrolować pogodę. Kapłanie uważali, że to gniew Sigmara. Magowie zwalali winę na kapłanów, oskarżając ich o zesłanie klątwy na miasto. I tak przez wiele dni trwały spory, lecz nie wszystkich one obchodziły, niektórzy bez względu na pogodę robili to, co zwykle.

***

Malutki pokoik był prawie pusty. Miał stare dębowe drzwi, spróchniałe i zniszczone przez czas. Naprzeciwko drzwi było nieduże okienko, które w dzień wpuszczało odrobinę światła i radości do tego smutnego pomieszczenia. Jednak teraz nocy, nie miał żadnego znaczenia. Miedzy drzwiami oknem znajdowało się malutkie biurko z dwoma krzesłami ustawionymi na przeciw siebie. Właśnie na tym biurku znajdowało się jedyne źródło światła - duża świeca, która oświetlała w pełni całe pomieszczenie. Ukazując ściany pełne starych obrazów. Portrety te przedstawiały jakieś mało znane postacie. Chociaż było ich kilka wszystkie miały kilka wspólnych cech, które od razu rzucały się w oczy.

Każda postać na obrazie miała czarny płaszcz przypinany przy szuji broszą w kształcie trzech połączonych kół. Żadna z postaci nie miała wąsów, ani brody.

Niziołek ubrany w czarny płaszcz przypinany broszą z trzeba kołami, siedział przy biurku tak, że tylko głowa wystawała mu sponad biurka.
Hurgios oparł się o krzesło, nie spuszczając wzroku z złotych monet, które leżały na biurku. Siedział na tym miejscu prze kilka godzin, ale wiedział, że czas na odpoczynek szybko nie przyjdzie. Niziołek ziewnął przeciągle i wrócił do przeliczania złotych monet, które leżały w nieładzie na biurku.

Nagle drzwi do pokoju otworzyły się i wysoki człowiek wszedł do środka. Niziołek pewnie bo go nawet nie zauważył, gdyby nie przewróciły się słupki monet, które dźwięcząc skupiły jego uwagę.

- Co do. - podniósł głową i się powstrzymał. - O witaj siadaj, siadaj - machnął ręką w kierunku krzesła.
Człowiek usiadł oparł się wygodnie o krzesło. Ściągnął kaptur. Miał bujne, sięgające do ramion, czarne włosy i błękitne oczy, które patrzyły mętnie na Hurgiosa. Na lewym policzku miał kilka równoległych blizn, które zadano na pewno jednym orężem.
Hurgios nie mogąc się doczekać, odpowiedzi drugiego rozmówcy, zaczął ciągnąc rozmowę:
- I co Marnes udało się?? - Spojrzał przenikliwie na mężczyznę.
Marnes odwiązał zakrwawiony woreczek, który był przywiązany do pasa. Kilkoma zręcznymi ruchami odwiązał worek i worek podał niziołkowi. Ten przekręcił worek tak, aby opróżnić zawartość. Wypadła z niego zakrwawiona dłoń.
- no no jak zwykle bez fuszerki. - Niziołek uśmiechnął się, pokazując swoje liczne braki w uzębieniu.
- taa , a zapłata - przeszedł to konkretów zabójca
-Ty tylko znasz to jedno słowo- uśmiechną się ironicznie. Poczym otworzył
szufladę i wyjął z niej sakiewkę. Podrzucił sobie w dłoni, po czym rzucił w
stronę Marnesa. Człowiek złapał sakiewkę zanim ta zaczęła opadać. Człowiek już zaczął wstawać, lecz Hurgios machnął ręką, żeby jeszcze został. Niziołek ziewnął przeciągle i opar się wygodnie o krzesło.
- Jest sprawa …- Zaczął z wielkim wysiłkiem niziołek. - … trzeba się pozbyć… – kontynuował powoli patrząc cały czas w beznamiętne oczy Marnesa. - … Tooolllvina Ooorrrvvona. - wyjąkał Hurgios.
- Dobra.
- Co tylko tyle?! – Wrzasnął. – Masz zabić Tolvina Orvona !! Tego czarodziej, co zabił już nie jednego kolego po fachu bez mrugnięcia okiem…- wrzeszczał dalej - … i też nie jednego kapłana, nie mówiąc już o reszcie. A Ty mówisz tylko „dobra” , nie przeceniasz swoich możliwości?
- Nie – odparł natychmiast.
- Jak zwykle niezwykle i niezmiernie skromny. – Uśmiechnął się. – Idź do starego Bela i weź, co Ci jest potrzebne.
- Dobra
Marnes wstał, po czym podał rękę niziołkowi. Szedł do wyjścia z pokoiki i zarazem z budynku. Znikł po chwili za drzwiami.
- Połamania sztyletu – Mruknął Hurgios, zaraz po wyjściu człowieka. Ziewnął potem kilka razy i wrócił to liczenia monet.

***

Pogoda była paskudna. Nocna burz, która rozpętała się nad miastem i nie chciał go prędko opuścić. Strugi deszczu lały się z nieba, już od kilku godzin., a co kilka chwil rozlegał się ryk pioruna, który rozświetlał horyzont. Całe niebo było pokryte chmurami, więc światło z księżyca tylko w małym stopniu docierało do ziemi.

Marnes wyszedł tylnymi drzwiami z budynku, jedynymi drzwiami zarazem. Poprawił kaptur, aby deszcz nie kapał mu na twarz. Ruszył prosto, wąsko uliczką, patrząc na bruk, tylko czasami podnosił wzrok i rozglądał się, aby zobaczyć czy już jest na miejscu. Dwa budynki za tawerna pod „Wesołym Kogucikiem”. Marnes zatrzymał się. Rozejrzał się dokoła, sprawdzając czy ktokolwiek go śledzi.

Uliczka była pusta.

Odwrócił się w prawo i podszedł do drzwi. Były otwarte. Skrytobójca wszedł do budynku.
W budynku było ciemno, chociaż na ladzie stały trzy palące się świece. Za ladą stał stary człowiek, podpierający się laską. Starzec nosił czarne lniane spodnie i szaro biały sweter z owczej wełny. Miał wąskie usta i bardzo długi, krzywy nos na który popadały okulary. Na głowie została mu jedynie resztka siwych włosów, ale mimo to były one staranie uczesane i bardzo przylizane.
- W czym mogę pomóc? – Wybełkotał dziadek. Nie był zaskoczony wizytą Marnesa. Wręcz przeciwnie, wyglądał jakby właśnie na niego czekał.
- Parę pierścieni z adamentu, płaszcz zanurzany we krwi czerwonego smoka i sztylet z łuski błękitnego smoka – wymruczał Marnes.
- Na ile?
Zabójca zrobił grymas na twarzy. Nie lubił wypożyczać przedmiotów, wolał je kraść. Stał udając, że zastanawia się ile czasu potrzebuje na zadanie. Jednak naprawdę powstrzymywał się, aby dźgnąć starca i wziąć sobie ekwipunek.
- Trzy godziny… - Teraz zastanawiał się czy nie zatrzymać tych kilku artykułów. Starzec zaczął jednak coś podejrzewać, więc przyspieszył zakończenie transakcji.
- Mhm… - mruknął prędko. – Rozliczę się z Hurgiosem, mówiąc to równocześnie wyłożył na ladę wszystkie towary. Marnes nałożył od razu dwa pierścienie i włożył sztylet do pustej pochwy przy pasie. Chociaż miał już na sobie jeden płaszcz, to i tak założył nowy nie zdejmując poprzedniego.
Wyszedł powoli, bez słowa, zostawiając drzwi otwarte na oścież. Poszedł w prawo. Za warsztatem kowala Borna skręcił w lewo i znalazł się na placu targowym.
Zazwyczaj targ tętnił życiem, nawet w nocy, jednak z powodu długotrwałych opadów, zamknięto handel na targu aż do odwołania.
Skrytobójcy wydawał się ze zaczęło jeszcze mocniej padać, choć nie wydawało się by było to możliwe. Przeszedł przez pusty plac i skręcił w prawo, w kierunku dzielnicy zamożniejszych mieszkańców. Zaklął kilka razy przechodząc obok świątyni Sigmara.

Sigmar to bóstwo patronujące imperium. Sigmar był jednym z pierwszy królów terenu, na którym obecnie znajduje się imperium. Ów król podpisał przymierze ludzi z krasnoludami, czym skutkiem było zakończenie Wojen Goblińskich. Przez lata był on uważany za bohatera. Jednak później został uważany za bóstwo i patrona imperium.
Marnes zaczął zwalniać tempu chodu, aż zatrzymał się koło dużego budynku.

Budynek był jakby zwieńczeniem drogi. Jako jedyny ogrodzony był małym drewnianym płotkiem. Wspierany na wysokich, pięknie rzeźbionych kolumnach. Ze staranie oszklonymi oknami i wielkimi, prawie jak do pałacu, kamiennymi drzwiami. Dach pokryty był srebrnymi dachówkami, tworzył przepiękny efekt, po przez odbijanie światła księżyca, choć przez zachmurzone niebo niewiele go docierało. Inną ciekawa rzeczą w dachówkach było to, że nie wydawały one żadnego dźwięku mim to, że lały się na nie strugi deszczu.

Nie trzeba był być inteligentnym. Aby stwierdzić, że mieszka tu ktoś ważny i bogaty.
Marnes sięgnął do kieszeni i wyciągnął szary kamień wielkości pięści. Kamień zaraz po wyjęci zaczął jarzyć się czerwonym światłem.
- Tak, myślałem – mruknął do siebie.
Schował kamień z powrotem. Po chwili sięgnął do kieszeni jeszcze raz i wyciągnął malutki woreczek. Otworzył mieszek i wysypał na całą jego zawartość sobie na prawą dłoń.
Przeskoczył, pewnie przez płotek. Zamarł bez ruchu, obserwując, czy nic się nie dzieję. Miał spore doświadczenie. Wiedział, że nawet w takim tandetnym płotku, mogą być pułapki, które odstraszą lub zbiją nieproszonego gościa. Podszedł, bezszelestnie do okna. Wziął głęboki oddech. Wyciągnął prawą rękę i dotknął okna. Proszek, który miał na ręce rozpuścił się i zaczął piec. Szybko wytarł dłoń o swój płaszcz.
Spojrzał ze spokojem na okno.
- Pułapka dla dzieci… - uśmiechnął się ironicznie do siebie. Rzucił okiem po chwili na dłoń. Byłą cała czerwona i w bąblach - … no może dla podrostków.
Otworzył, oburącz okno. Wyciągnął krótki miecz z pochwy i włożył do środka domu. Rozległ się brzęk. Wyciągnął miecz, lecz tylko z połową ostrza. Zdziwił się, bo nigdy nie widział takiej pułapki, lecz dzięki przezorności uratował życie. To, że udało mi się uniknąć tak sprytnej pułapki bardzo zwiększył jego pewność siebie. Wszedł ostrożnie przez okno rozejrzał się po pokoju, w którym się znalazł. Odpiął od pasa jakiś kamyczek, który zaczął jarzyć się delikatnym białym światłem. Rozejrzał się dokoła.
Pokuj był malutki, choć umeblowanie przypominał salon, stało tam mała ława a dokoła niej sofa i dwa fotele. Całość stała na dywanie, na którym wyhaftowane były sceny mityczne i baśniowe. Z pokoju można było wyjść lub wejść na trzy sposoby, nie licząc okna oczywiście. Pierwszym sposobem były malutkie drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do jakiegoś gabinety. Drugim sposobem przejście z hollu. A ostatnim sposobem było wejść po schodach, które prowadziły na wyższe piętro.
Marnes nie zastanawiał się długo. Ruszył w stronę schodów, nie obawiając się o pułapki. Miał szczęście. Droga była bezpieczna. Wszedł po schodach.
Znalazł się w malutkim przedsionku, z którego można były wejść do dwóch pokoi, po lewo i prawo.

Skrytobójca wytężył słuch. Udało mu się usłyszeć ciche chrapanie dochodzące z pokoiku po lewo. Dziwi były otwarte, więc Marnes nie musiał się męczyć z ich otwieraniem. Wstąpił do sypialni maga. Zdziwił się bardzo, bo sypialnia była dość duża i praktycznie całkowicie pusta, nie licząc dwuosobowego łoża, na którym spał mag. Marnes podszedł, do łóżka i wyciągnął swój metalowy sztylet. Przyłożył sztylet do gardła czarodzieja.

Wbił sztylet w gardło.

Postać maga zamiast zalać się krwią, - rozmyła się jak mgła. A z drugiej trony łóżka pojawiła się postać Tolvina.

- W moim Własnym domu… - warknął czarodziej - … chyba jesteś szalony. - Zabójca nić nie odpowiedział uśmiechną się tylko ironicznie.
Mag natychmiast wziął się do działanie. Zaczął coś mruczeć i machną ręką w kierunku Marnesa. Z ręki czarnoksiężnika wystrzeliła ognista kula, zabójca był na to przygotowany ściągną swój nowy płaszcz i rzucił go rozłożonego na kule ognia. Płaszcz wchłonął kulę jakby była z wody. Mag nie przestawał czarować. Teraz z jego rąk wystrzeliło cztery pociski. Skrytobójca złapał jeden pocisk i rzucił nim w drugi, które razem delikatnie wybuchły. Odskoczył w prawo, aby uniknąć następnych. Odbił się i znalazł się tuż obok czarodzieja. Ten dalej coś mruczał, aż wytworzyła się dokoła niego jakaś błękitna kula. Marnes uśmiechną się do maga. Wyciągną smoczy sztylet.
I pchnął nim w Tolvina…

***

Momentalnie deszcz przestał padać, a wiatr ucichł. Z nad horyzontu wyłoniło się słonice, które oznajmiło mieszkańcom nadejście nowego dnia…

***

Hurgios jak zwykle siedział w swoim budyneczki i robił to, co robił zawsze i to, co najbardziej lubił, liczył złote monety.
Drzwi gwałtownie otworzyły się i ośrodka weszła postać w czarnym płaszczu zasłaniającym twarz, tak jak to lubią nosić zabójcy. Wchodzący przy okazji wpuścił trochę świeżego powietrza do środka .
- Siadaj … - powiedział niziołek. Słychać było radość w jego głosie. – Więc…??
Postać w płaszczu położyłem zakrwawiony woreczek na biurku. Niziołkiem wziął woreczek, otworzył go i wyją zawartość.
Hurgios wyciągnął głową Marnesa.
- Co do chol…?! – Wrzasnął. – Kim ty u diabła jesteś?! - Postać ściągnęła kaptur i oczom niziołka ukazała się uśmiechnięta twarz Tolvina.
- A myślałeś, że kto?? – Zapytał ironicznie. – Do widzenia. – Maga machnął ręka a głowa Hurgiosa znalazła się obok głowy Marnesa na biurku. Mag wyszedł z domku.
Słońce świeciło, wiatr leciutko wiał.
Zapowiada się, że będzie to m i ł y dzień.
Lubię to
 Lubi to 0 osób
 Kliknij, by dołączyć
Zobacz też
Słowa kluczowe: andrzej, zimniak, jak, nie, zginie, ludzkość, recenzja, solaris

Podobne newsy:

» Jak nie zginie ludzkość - patronat!
80%
» Czy Darwin przewraca się w grobie?
33%
» Rabat na książki dla Elektorów Nagrody ...
31%
» Nowa nagroda literacka w dziedzinie fantastyki!
29%
» Nagroda im. Jerzego Żuławskiego - patronat!
29%
 
Podobne artykuły:

» Jak nie zginie ludzkość - fragment!
80%
» Babel 17 - recenzja!
29%
» Samotnie - recenzja!
29%
» The Bestiarium - recenzja!
29%
» Obóz koncentracji - recenzja!
29%


Dodaj komentarz, użytkowniku niezarejestrowany

Imię:
Mail:

Stolica Polski:



Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.




Artykuły

Gry komputerowe
Główne Menu

Gry RPG

Polecamy

Patronujemy
Aktywność użytkowników
madda99 zarejestrował się! Witamy!
_bosy skomentował Blood 2: The Chosen - recenzja
_vbn skomentował Mapy Starego Świata
wokthu zarejestrował się! Witamy!
_Azazello Jr skomentował Gdzie diabeł nie mówi dobranoc. "Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow - recenzja
Gabbiszon zarejestrował się! Witamy!
Liskowic zarejestrował się! Witamy!
_Kamila skomentował "Brudnopis", Siergiej Łukjanienko - recenzja

Więcej





0.241 sek